Panowie, oby tak w zimie!

Na niezłe, nawet bardzo dobre występy polskiej reprezentacji z ubiegłych letnich konkursów reagowaliśmy w sposób stonowany. Że przyjdzie zima, która najlepiej zweryfikuje formę skoczków w najważniejszych momentach, że na skocznie wrócą wielcy nieobecni z lata, w końcu że i tak będziemy odstawać od najlepszych. Tego lata nawet tak „chłodne” argumenty zostały przysłonięte przez wyczyny „biało- czerwonych” na skoczniach.   
   
Do przylasków nad kolejnymi popisami polskich skoczków w Letnim Grand Prix zdążyliśmy przyzwyczaić się od kilku lat. Nie dziwiły nas zwycięstwa (Maciej Kot, Kamil  Stoch) okraszone rekordami skoczni (Courchevel 2011, Stoch), wysokie punktowanie reszty (Dawid Kubacki w sezonie 2010 i 2012, Piotr Żyła w 2011). Problem następował później, kiedy do walki o Puchar Świata wracali silni Austriacy, kiedy „wyższy bieg” włączali Norwegowie i Niemcy. Nasi zostawali w tyle.

Statystyki ze skoków letnich i zimowych pokazują ważną tendencję- główni aktorzy lata prezentują się zimą co najwyżej przeciętnie. Z kolei w zimie rządzą skoczkowie, którzy letnią odsłonę sobie odpuścili, bądź gościnnie zaprezentowali się na jednej lub dwóch skoczniach. W formie raczej treningowej. Z czołowej „piątki” LGP 2012 tylko Maciej Kot znalazł się w najlepszej dwudziestce późniejszej zimy. Skoczków, którzy wyskakali sobie co najmniej piąte miejsca w generalkach letnich i zimowych ( w tej kolejności) można policzyć na palcach jednej ręki.

Odkładam statystyki, odkładam tendencyjność. Zaryzykowałbym nawet odłożenie niepewności co do występów w zimie podopiecznych Łukasza Kruczka. To co wyprawiają nasi skoczkowie tego lata tego nie przewidzieliby najwięksi fani dyscypliny. Tylko kataklizm mógłby spowodować powtórkę z ubiegłorocznej inauguracji sezonu. Wtedy zwątpiliśmy w całą kadrę, w naszego lidera. Później został on mistrzem świata i 3. zawodnikiem sezonu, a drużyna po raz pierwszy sięgnęła po medal.

Lato 2013 na chwilę obecną jest teatrem jednego aktora. Młodego Niemca Andreasa Wellingera, który z podium nie schodzi, chyba że nie startuje. Kroku dotrzymują mu jedynie polscy zawodnicy, ewentualnie koledzy z drużyny. Polski dublet z Einsiedeln rozbudził nasze oczekiwania, które zostały podtrzymane w japońskich konkursach, na które pojechali przecież zmiennicy pierwszej kadry.

Do klasy prezentowanej przez Stocha i Kota latem zdążyliśmy się przyzwyczaić. Są to dwa najmocniejsze ogniwa zespołu. Cegiełki, a nawet wielkie cegły do sukcesu dokładają (w końcu) inni. W Hakubie zwyciężył rewelacyjnie skaczący tego lata Krzysztof Biegun. Wcześniej dołożył zwycięstwo i dwa drugie miejsca w konkursach Letniego Pucharu Kontynentalnego. Te występy były przepustką do LGP, gdzie Biegun walnie przyczynił się do triumfu drużynowego w Wiśle, a później odpłacił się Łukaszowi Kruczkowi świetną formą w dalekiej Japonii. Pochwały należą się także w stronę Jana Ziobry, trzeciego i czwartego zawodnika z Hakuby, który w jednym z konkursów nawet prowadził po pierwszym skoku. Nasi juniorzy walczyli z legendami skoków- Noriakim Kasaim i Simonem Ammannem- bez żadnych kompleksów.

Forma zmienników, których tak bardzo brakowało nam przez całe lata, daje jasny sygnał: z polskimi skoczkami, polską szkołą należy się w świecie liczyć. Do przełamania kompleksu równie młodych Austriaków, Niemców i Norwegów brakuje tylko jednego. Potwierdzenia formy w zimowej wersji, kiedy na sto procent będą skakać wszyscy.

Po takich występach aż chciałoby się rzec: „panowie, oby tak w zimie”. Nigdy wcześniej nie mieliśmy podstaw do takich słów, do takiego optymizmu jak dziś. 

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls