Ostatnia prosta

W czerwcu po maturze, ale jeszcze przed jej wynikami, przyjeżdżałem do Lublina jako turysta-odkrywca. Jak chłopiec we mgle krążyłem z mapą miasta po kampusie UMCS-u, między KUL-em i Ogrodem Saskim. Zachwycałem się urokami Starego Miasta. Rozglądałem się za miejscem, w którym spędzę kolejne pięć lat życia. Kompletnie innego życia.

Rozmawiając z ludźmi, pocieszam się, i Ciebie Czytelniku, że nie tylko ja odnoszę wrażenie czasowego turboprzyspieszenia na studiach. Podejmujemy się kolejnych aktywności wychodzących poza semestralne ramy studiów. Nie zastanawiamy się przy tym, kiedy i jak szybko mija czas. Powiecie, że niby zawsze tak samo. Zgoda, z matematycznego punktu widzenia tak jest. Mentalne odczuwanie czasu to jednak inna sprawa. Gimnazjum wlekło mi się jak krew z nosa, w liceum do studniówki też dłużyło się niemiłosiernie. Człowiek żył i funkcjonował od dzwonka do dzwonka, później do obiadu, lekcji, w końcu złapał pół godziny dla siebie.

Na studiach dzwonek przestał dzwonić na lekcje. Stałeś się studencie panem, w innego rodzaju komunikacji złapałeś ponad połowę zniżki, z czego najpewniej skorzystałeś dziesiątki jak nie setki razy. Zweryfikowałeś (mniej lub bardziej boleśnie), czym jest odpuszczanie rannych i wieczornych wykładów, posiedziałeś niejedną noc nad egzaminem, na którego wykładnię nie chodziłeś. Dni Kultury Studenckiej zabrzęczały ci w uszach, przez pięć lat miałeś do wyboru kilka imprez dla każdej z uczelni Lublina. Decydowałeś: kampusowa grill-impreza, koncerty na Błoniach, ,,Chodźkach” czy na zielonych łąkach Felina. Od disco po ostrzejszą jazdę. Studia to przede wszystkim czas pierwszych szlifów zawodowych. Nie tylko w branży obudowywanej wykształceniem. Na sam koniec coraz bardziej utwierdzasz się w przekonaniu, że nad ocenę z dyplomu stawiasz konkretne umiejętności.

Akademiki i stancje, czyli bazy wypadowe na studenckie życie i centrum rozrywki, nie tylko w weekendowe wieczory. Ileż to razy przeklinałeś sąsiadów, którzy rozkręcali imprezę, kiedy potrzebowałeś spokoju przed ważnym egzaminem? Solidarność studenckiego stylu życia ratowała cię z kolei, gdy potrzebowałeś tabletki przeciwbólowej, żelazka lub kiedy nie miałeś za co kupić kolejnej butelki ,,wody rozmownej”. Tych wspomnień i tego czasu nikt ci nie zabierze na kolejnym etapie życia.

Na całe szczęście okoliczności pozwoliły mi przestudiować ten czas bez większych tąpnięć. Bez wrześniowej „dogrywki”, dziekanki, rodzinnych komplikacji i wszystkiego co rozproszyłoby uwagę od mojego planu pięcioletniego. Postanowiłem, że „operacja magister” ma zakończyć się w regulaminowym czasie gry (w momencie ukazania się artykułu mam większą część pracy dyplomowej i ostatnią sesję egzaminacyjną przed sobą). Na ostatniej prostej mam nadzieję, że dobrnę do mety nie tylko szczęśliwie i z dobrym czasem co w porządnym stylu.

Jeszcze nie wiem, czy skończę w dziennikarskiej czy innej branży z pogranicza nauk humanistyczno-społecznych. Cokolwiek będę robił, gdziekolwiek wyląduję, nie powiem jednego – że na studiach robiłem coś wbrew sobie. Że nie wykorzystałem czasu i szansy, którą otrzymałem.
_________________________________________________ 

Felieton ukazał się w magazynie Wydziału Politologii UMCS "Polformance" (maj 2015)

Prezydencki wybór bez perspektyw


Historia zwykła serwować Polsce i Polakom trudne wybory. 24 maja stajemy przed kolejnym z nich - wybieramy po raz szósty pierwszego reprezentanta na świat - prezydenta państwa. Osobiście ubolewam, że wybór między Bronisławem Komorowskim a Andrzejem Dudą jest wyborem tragicznym, silnie osadzonym na trwającym od lat konflikcie partii-molochów, które zagarnęły dla siebie całą pulę władzy. I które za wszelką cenę nie dopuszczą kogoś z "radykałów", który ośmieliłby zaproponować trzecią drogę.

Kolejny już raz Polska dzieli się na - uznajmy umownie, że bez Warszawy, Łodzi i większych miast - na dwie części, wyznaczające (jakby nie patrzeć) dawne granice państw zaborców. Zachodnia w większości głosuje od lat na ludzi Platformy Obywatelskiej, Polska Wschodnia stawia krzyżyki raczej na wybrańcach PiSu. Odchodząc od ciekawostki (swoją drogą daje do myślenia, jak głęboko zakorzenione są poglądy Polaków) wartałoby się w tym momencie skupić na mediach - pośrednikach informacji o kandydatach i programach - jakże licznie oglądanych, słuchanych, czytanych i klikanych właśnie z powodu wyborów prezydenckich. 

Jako dziennikarz i publicysta zrobię wyjątek. Żadnych nawiązań, komentarzy ani dygresji do produkcji i postprodukcji dziennikarzy po obu stronach barykady nie będzie. Nie tyle z powodu mojej apolityczności czy chwilowego zaangażowania w politykę. Czytając wypowiedzi najpierwszych "piór" w gazetach i portalach cieszę się, że... na studiach nie mam i nie oglądam telewizji. Zwłaszcza przed wyborami. Pięć minut programu na dowolnym kanale informacyjnym, z przesłaniem wyborczym jednej z opcji politycznych, zmęczyłoby mnie bardziej niż egzamin dyplomowy. 

Ale co ważniejsze - wizje prezydentury i ewentualnej współpracy obu panów z Parlamentem i rządem (obojętnie w jakiej konfiguracji, zobaczymy jesienią) są mi dalekie. Paradoks sytuacji polega na tym, że obaj panowie wywodzą się z tego samego kręgosłupa partyjnego, czyli dawnego AWS. Partie ich wystawiające działają jako bezpośredni konkurenci od 2005 roku. Przestrzegał o tym już w 2009 roku Igor Janke w swojej książce PO-PiSowa kronika upadku. Któż mógł przypuszczać, że sześć lat później nie doczekamy się trzeciej wizji rozwoju Polski i wciąż będziemy tkwić w niszczącym Polskę sporze między partiami molochami zarządzanymi za dotowane i subwencyjne miliony złotych? Że "zmęczenie materiałem" nie wyrzuci obu statków za burtę, a będzie powodować głosowanie przeciw komuś, a nie na nowych, pełnych motywacji polityków z innych ugrupowań, za którymi nie stoi prezydent, Unia Europejska, biznes?

Obie partie tak zdominowały polityczną dysputę wśród Polaków, że ci są w stanie doprowadzić jedynie do pojedynczych sensacji wyborczych. Które z reguły nie mają znaczenia na politykę długofalową, która przebijałaby konflikt dwóch głównych graczy. Przypomnijmy: Andrzej Lepper w wyborach prezydenckich 2005 przechylił szalę zwyciestwa na korzyść Lecha Kaczyńśkiego, Janusz Palikot i jego ruch stali się trzecią siłą w Parlamencie po wyborach w 2011, Janusz Korwin-Mikke, zadeklarowany eurosceptyk, wszedł do strasbourskiego europarlamentu przed rokiem (ostatnio zdjęto mu immunitet), w końcu Paweł Kukiz A.D. 2015 zdołał "wyszarpać" obu partiom najwięcej - głosował na niego co piąty wyborca. Przed Kukizem intensywna jesień, która pokaże jak wykorzysta spory potencjał wyborczy. Pozostali z wymienionych nie zdołali wnieść swojej wizji Polski ponad Polskę konfliktu PO i PiS. 

Wracając do 2015 roku, wybór między obecną głową państwa a kandydatem z PiS to - zapewne - jeden z ostatnich "trudnych" wyborów między partiami, które zmonopolizowały scenę polityczną przed dziesięcioma laty. Zapewne, gdyż są jeszcze wybory parlamentarne, które zapowiadają się niezwykle ciekawie. 24 maja, kiedy wybierzemy prezydenta będziemy wiedzieć więcej. Przejawem znudzenia duopolem PO-PiS jest blisko 25 % głosów które zdobyli Paweł Kukiz i Janusz Korwin-Mikke, zadeklarowani przeciwnicy obecnego kształtu prawnego, podatkowego i ustrojowego Polski.

Obojętnie kto wygra 24 maja, podział Polski na kraj Platformy i Prawa i Sprawiedliwości tylko się umocni. Sztaby już zaczną przygotowywać kampanię na jesień wydając miliony na promocję, dobry PR itp. 

Z niecierpliwością wyglądam już na wybory parlamentarne, które odbędą się na jesieni. Wierzę, że zmiana pokoleniowa da jeszcze mocniejszy sygnał niż 20 % Kukiza w I turze. Że zwycięska partia i ewentualny koalicjant nadadzą polityce świeżości. Tylko jak taka koalicja będzie współrządzić państwem z prezydentem sterowanym przez jeden z dwóch obozów politycznych? Oby nie była to powtórka z lat 2007-2010...




Rowerem po Lubelszczyźnie

Bieganie sprawa ważna, a dlaczego już chyba wiecie. Obok serwuję Wam esej o truchtanym szaleństwie. Nawet nie zastanawiam się ile dodatkowy zastrzyk endorfin daje organizmowi poweru na cały dzień. Od jakiegoś czasu postanawiam uzupełniać rozbiegania przejażdżkami rowerowymi. I to o nich będzie ten wpis, a zwłaszcza zdjęcia. 
Kolejny post i znów przeważają zdjęcia. Wybaczcie, magisterka i inne obowiązki sprawiają, że na publicystykę, o dłuższych formach nie wspominając, zwyczajnie nie mam czasu, siły, a tym samym weny. 

Albo zapuszczam się solo i robię czasówkę na lubelskich ścieżkach i wąwozach albo... korzystam z oferty Cyklomaniaka. Co to jest Cyklomaniak? Jedna z ofert dla absolwentów, którą przygotował Program Absolwent UMCS. Konkretniej - grupka lokalnych zapaleńców dwóch kółek, koordynowana przez Pana Darka Wierzbickiego. To z nimi wyprawiłem się na pierwszą przejażdżkę nowej rowerowej grupy. 

Celem wyprawy był Nałęczów, tamtejszy park uzdrowiskowy. Jechaliśmy i wracaliśy innymi drogami, omijając główną ulicę. Nie zabrakło polnych, nieubitych dróg, długich zjazdów i (ałć) podjazdów oraz pogody na zamówienie. A przede wszystkim uśmiechu, szczerości i ciekawych historii od towarzyszy wyprawy. Pod Radawcem przekroczyliśmy tory, a nasze dwukołowce poszły w górę. Siła musi być zawsze.

Z powodu innych planów ominęły mnie wyprawki do Kozłówki i Bychawy. W sobotę wracam do gry, tym razem "kręcimy" do Lubartowa, ale łukiem, jadąc wzdłuż Bystrzycy aż do Zawieprzyc. Poniżej kilka lepszych ujęć grupy i pleneru. 

P.S. Lubelszczyzna jest piękna!













 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls