Igrzyska bojkotów

Interwencja Sowietów w Afganistanie w 1979 roku przekreśliła jakiekolwiek szanse na poprawę relacji Wschód – Zachód. Ucierpiał przy tym także sport olimpijski. Agresja sowiecka sprawiła, że wiele państw Zachodu zbojkotowało igrzyska w Moskwie (1980), z kolei cztery lata później reprezentacje krajów socjalistycznych nie pojechały na sportową imprezę w Los Angeles. Nie była to odpowiedź za rok 1980, „rewanż” Moskwy i państw satelickich nastąpił z innych powodów.

Propaganda w służbie sportu

Po Afganistanie do sportu wkroczyły, silne jak nigdy wcześniej, mechanizmy propagandy. Jeszcze przed nastaniem zimnej wojny rodzina olimpijska wiedziała jak państwo – gospodarz igrzysk potrafi wykorzystać machinę propagandową do pokazania swojego sukcesu. Działo się tak w 1936 roku, kiedy organizatorem letnich igrzysk był Berlin, stolica budowanego od trzech lat reżimu Adolfa Hitlera. Zimowe igrzyska z niemniejszą pompą zorganizował w tym samym roku kurort Garmisch – Partenkirchen. Obok wypuszczonych gołębi, stanowiących symbol pokoju, zawody stały pod znakiem demonstracji, salutowania wodzowi (nie tylko przez Niemców) i podkreślania potęgi nazizmu.

Kontekst tamtych wydarzeń był zupełnie inny niż czterdzieści cztery lata później. Naziści nie mieli konkretnego wroga w sporcie, w którego uderzaliby choćby pośrednio. Liczyła się przede wszystkim propaganda sukcesu, którą mieli wprowadzać zwycięstwami aryjscy sportowcy. Pamiętajmy, że dygnitarze Rzeszy nie mieli jeszcze wówczas w planach Holokaustu i obozów zagłady. Fenomenem, a zarazem niemieckim kompleksem w zawodach były występ czarnoskórego lekkoatlety ze Stanów Zjednoczonych. Amerykanin Jessie Owens zdobył w Berlinie cztery złote medale, zmuszając Hitlera do pogratulowania gorszemu rasowo mistrzowi.

bojkoty IO rozpoczęły się na dobre w 1976 roku.
Do Montrealu nie pojechały państwa arabskie,
fot. wikipedia
Rasowe uprzedzenia, które skończyły się wraz z tragedią II wojny światowej, były jedynie zapowiedzią tego jak można wmieszać do sportu politykę i propagandę. Groźba wojny atomowej oraz walka o wpływy komunizmu z demokracją na całym świecie odbiły się echem na arenach olimpijskich. W 1952 roku w Helsinkach po raz pierwszy zaprezentowali się światu sportowcy radzieccy. Od tego momentu rozpoczęła się wieloletnia rywalizacja sportowców USA i ZSRR, wychodząca daleko poza świat bieżni, hal, pływalni, ringów.  

Mimo zimnej wojny, która doprowadzała do sportowego „wyścigu zbrojeń”, zmagania olimpijczyków przebiegały w duchu fair play. Trwało tak do końca lat siedemdziesiątych, kiedy jedno wydarzenie zmieniło bieg historii. Także tej olimpijskiej.

Wojna dzieli sportowy świat

Trudno uwierzyć, że początek 1979 roku nie wskazywał na radykalne ochłodzenie relacji Moskwa – Waszyngton. Przywódcy tych państw, Leonid Breżniew ze strony Związku Radzieckiego i Jimmy Carter ze strony Stanów Zjednoczonych, podpisali na początku lipca układ SALT II. Ograniczał on zbrojenia strategiczne obu stron w zakresie produkcji rakiet do przenoszenia bomb jądrowych. Choć senat USA ostatecznie nie ratyfikował układu, obie strony planowały stosować się do jego postanowień. Grudniowa agresja ZSRR na Afganistan zniweczyła jednak te zamiary.

przykładowa odezwa z okładki do bojkotu
moskiewskich igrzysk, fot. pinterest.com
Strony ograniczyły kontakt z ideologicznym wrogiem do minimum. Na początku 1980 roku prezydent Carter zasugerował Kongresowi, by amerykańscy sportowcy zbojkotowali igrzyska w Moskwie, jeśli sowieckie tanki w ciągu miesiąca nie wyjadą z Afganistanu. Parlament poparł inicjatywę prezydenta, a ponieważ ultimatum złożone Związkowi Radzieckiemu nie doczekało się odpowiedzi, igrzyska czekał pierwszy taki bojkot w historii. Rząd USA obiecywał, że będzie nakłaniał pozostałe państwa, by również nie brały udziału w moskiewskich igrzyskach. 

Przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Michael Killanin usilnie ratował sytuację. W maju 1980 roku Breżniew zgodził się na propozycję Irlandczyka, by reprezentanci państw zachodnich występowali pod flagą olimpijską, a nie narodową. Na takie rozwiązanie przystały m. in. kadry Wielkiej Brytanii (mimo ostrego sprzeciwu premier Margaret Thatcher), Francji czy Włoch. Ich zwycięzcom nie grano później hymnów narodowych. Mediacja Killanina nie przyniosła sukcesu w przypadku USA. Tamtejszy Komitet Olimpijski twardo obstawał przy bojkocie imprezy. Do Moskwy nie przyjechali też sportowcy z Niemiec Zachodnich, Chin, Japonii, Kanady i państw muzułmańskich. Ogółem igrzyska w 1980 roku zbojkotowało 65 krajów. Razem z uczestnikami pod flagą MKOL w zawodach wystąpiło 5179 sportowców z 81 państw. 

okładka amerykańskiego Newsweeka,
styczeń 1980 rok
Do nieuczestniczenia w igrzyskach namawiano też polskich olimpijczyków. Agitację poprzez apele prowadziło Radio Wolna Europa, wplatając do idei bojkotu sprawę Katynia i napadniętego przez Sowietów Afganistanu. Apele oraz liczne kampanie przeprowadzane w konspiracji na niewiele się zdały, do Moskwy Polski Komitet Olimpijski posłał najliczniejszą reprezentację w historii. Liczyła ona 306 sportowców.

Brak wielu zawodników dał się najbardziej odczuć w lekkiej atletyce i pływaniu, choć poziom igrzysk był wysoki.  Pobito 20 rekordów świata. Zawody zdominowali gospodarze - sowieccy sportowcy zdobyli 195 medali, w tym aż 80 złotych. Wyprzedzili ekipę Niemiec Wschodnich, która wywalczyła 126 krążków, z czego 47 złotych. Polacy stawali na podium najwięcej razy w historii igrzysk (32), lecz tylko trzy razy na najwyższym stopniu. Złote medale były zasługą Bronisława Malinowskiego (bieg na 3000 metrów), Jana Kowalczyka (jeździectwo konne) i Władysława Kozakiewicza (skok o tyczce).

Amerykanie zaproponowali alternatywne zawody do igrzysk w Moskwie. Przeszły one do historii jako Olympic Boycott Games. Odbywały się w Filadelfii, a sportowcy rywalizowali tylko w konkurencjach lekkoatletycznych. Odzew ekip bojkotujących Moskwę był słaby – do Filadelfii przyjechały nieliczne reprezentacje 29 z 65 krajów, które nie uczestniczyły w igrzyskach w stolicy ZSRR. Poza Stanami Zjednoczonymi w Olympic Boycott Games wystartowali m. in. reprezentanci Chińskiej Republiki Ludowej, Niemiec Zachodnich czy Kanady. O równej rywalizacji nie było mowy, na 33 konkurencje Amerykanie triumfowali w dwudziestu. Medale zdobywały reprezentanci dziesięciu krajów, m. in. Sudanu, Kenii czy Bahamów.

Sportowy rewanż

W rewanżu za bojkot igrzysk w Kraju Rad, Związek Radziecki i państwa demokracji ludowej nie wysłały swoich reprezentacji do Los Angeles. Oficjalnym powodem absencji nie był jedynie wizerunkowy rewanż za bojkot Moskwy.

Przywódcy mocarstw, tak jak przed czterema laty, ponownie używali zimnowojennej retoryki. Podgrzewały ją wyścig zbrojeń oraz zapalne wydarzenia. We wrześniu 1983 roku Sowieci zestrzelili nad Sachalinem południowokoreański samolot z 269 osobami na pokładzie, z kolei miesiąc później spadochroniarze amerykańscy interweniowali w Grenadzie, a politycy obsadzili „przyjazny” rząd. ONZ potępiło obydwa akty. Na początku kolejnego roku Związek Radziecki rozpoczął kampanię propagandową, która uderzała w przyszłych organizatorów igrzysk.

Przywódcy Kremla znaleźli inny pretekst. W obawie przed smogiem oraz brakiem bezpieczeństwa i zaplecza sportowego w mieście aniołów sportowcy z państw bloku wschodniego nie pojechali do Ameryki. Bojkot igrzysk zadeklarowało wstępnie 17 państw socjalistycznych, w tym Polska. Z satelitów Moskwy wyłamały się jednak - bez konsekwencji - Rumunia i Jugosławia. Rumuni zdobyli się na historyczne osiągnięcie: zdobyli aż 20 złotych medali zajmując drugie miejsce w klasyfikacji za Amerykanami. Warto wspomnieć, że w Los Angeles do olimpijskiej rodziny powrócili po 36 latach przerwy sportowcy z Chin. Reprezentowali po raz pierwszy Chińską Republikę Ludową. Poza kilkunastoma wyjątkami w Los Angeles zaprezentowało się o wiele więcej państw niż cztery lata wcześniej w Moskwie. Przysłały one 6797 sportowców z 140 krajów.

znaczek pocztowy zawodów "Przyjaźń-84", fot. wikipedia
W ramach rewanżu za bojkot z 1980 roku Rosjanie zaproponowali alternatywne zawody sportowe. Na tę propozycję musiały przystać komitety olimpijskie pozostałych państw bloku. Cykl zawodów przeszedł do historii pod nazwą „Przyjaźń-84”. W odróżnieniu od idei miasta-gospodarza igrzysk, konkurencje odbywały się w różnych krajach. Dla Polski zawody były jednym z pierwszych sposobów na wyjście z izolacji międzynarodowej po stanie wojennym. Nad Wisłą sportowcy mierzyli się w jeździectwie, judo, pięcioboju, tenisie i hokeju na trawie. Zawody rozgrywały się także poza Europą: w Mongolii odbywały się sztuki walki sambo, w Korei Północnej tenis stołowy, a na Kubie boks, siatkówka i piłka wodna.

Zawody stały na bardzo wysokim poziomie. Nie obyło się bez porównań z igrzyskami w Los Angeles. W królowej sportu zawody socjalistyczne przyniosły lepsze wyniki niż igrzyska (28 z 41 konkurencji). Polacy zdobyli 7 złotych medali, większość w konkurencjach rozgrywanych u siebie (judo, jeździectwo). Przez lata nasi medaliści z „Przyjaźni-84” żyli w zapomnieniu, bez żadnego wsparcia ze strony państwa. Dopiero w 2007 roku prezydent Lech Kaczyński nadał im takie same uprawnienia i przywileje jak medalistom olimpijskim.



W barokowym pałacu


Jest jednym z najciekawszych zabytków Lublina. Jego mury pamiętają dworskie życie polskich familii, gubernatorską biurokrację zaborców, uformowanie jednego z pierwszych niepodległych rządów II RP. Dziś w budynku znajduje się Wydział Politologii UMCS, który w ubiegłym roku obchodził 20-lecie istnienia. W tym roku 70 lat w pałacu świętowała już cała uczelnia (1944-2014).

Rezydencja magnatów

Pałac, powstały w XVI wieku jako renesansowy dwór, należał początkowo do rodziny Firlejów. W niczym nie przypominał dzisiejszego gmachu. Przeznaczony był głównie do obrony. Po Firlejach przejęli go Ostrogscy, a po nich, w 1683 roku, kolejna wpływowa familia Lubomirskich. Ostatnie przekazanie nastąpiło poprzez małżeństwo marszałka wielkiego koronnego Józefa Karola Lubomirskiego z Teofilą Ostrogską. Familia dzierżawiła budynek przez dziesięciolecia aż do końca XVII wieku, kiedy na prośbę architekta zaplanowała przebudowę pałacu. Zadania tego podjął się sprowadzony z Niderlandów Tylman z Gameren.

Pałac stał się po przebudowie barokową rezydencją. Jednokondygnacyjny, z klasycystycznymi zdobieniami w duchu epoki „monument familii” tylko początkowo spełniał założenia swoich czasów. Coraz bardziej zaniedbywany przez ród Sanguszków – kolejnych właścicieli –  od 1722 roku popadał w coraz większą ruinę. Nie były to wszakże czasy kryzysów pałacowych. Rezydencje najbogatszych Polaków rozkwitały w najlepsze, zarówno w Lublinie, jak i w całej Rzeczpospolitej. W 1734 roku nad Bystrzycą znajdowało się dwanaście pałaców, z czego trzy na małej przestrzeni Placu Litewskiego.

Stan pałacu pogarszały także pożary. Pierwszy z nich miał miejsce w czasie konfederacji barskiej  w 1768 roku. Ówcześni właściciele, Szeptyccy, nie podjęli się restauracji ani konserwacji budynku. W kolejnych latach, równo z rozbiorami Polski, agonię przeżywał jeden z piękniejszych symboli małej, lubelskiej ojczyzny.

Pałac burmistrza i polityków

Odbudowy zniszczonego budynku podjął się dopiero na początku XIX wieku bogaty kupiec z regionu i ówczesny burmistrz Lublina, Benjamin Finke. Wykupił on zdewastowany gmach w 1801 roku. Po transakcji przekazał go w ręce namiestników Królestwa Polskiego na czele z generałem Józefem Zajączkiem. Choć pałac nie spełniał już funkcji dworskich sprawdzał się jako rezydencja polityków. W przeciwieństwie do familii urzędnicy państwowi eksploatowali budynek rozsądniej.

Wraz z klęską Napoleona, kiedy dla lublinian nastały czasy smuty i kontrybucji, pałac nabrał kształtów, które znamy do dzisiaj. Dzięki wysiłkowi Jana Stompfa powstała druga kondygnacja i boczne pawilony, całość prezentowała się już w stylu neoklasycystycznym. Na polecenie generała Zajączka, teraz stronnika carskiego, w pałacu ulokowała się  Komisja Województwa Lubelskiego, kolegialne ciało administracji polskiej. W 1829 roku budynek niespodziewanie spłonął w drugim pożarze. Odbudowa nastąpiła tym razem błyskawicznie, a pracami nad projektem zajął się Henryk Marconi. Ukończone dzieło przyjęło dokładnie taką formę, z jaką dziś kojarzymy Wydział Politologii.

Po powstaniu styczniowym w pałacu ulokowali swoje siedziby ościenni gubernatorzy. Do 1915 roku przy Placu Litewskim rezydował gubernator rosyjski, jeden z dziesięciu zarządców Kraju Nadwiślańskiego. Po przejściu frontu i wyparciu Rosjan z Kongresówki, budynek przeszedł pod zarząd austriackiego generała-gubernatora. Zajętymi ziemiami rządził niedługo, bo trzy lata. Wkrótce państwa centralne ogłosiły swoją klęskę w Wielkiej Wojnie. Polakom sprzyjał rozwój wydarzeń, gdyż także wschodni zaborca pogrążył się w wewnętrznym chaosie. Ów splot rozbudził nadzieje lublinian na utworzenie polskiego rządu. Trzy dni przed powrotem Józefa Piłsudskiego do Warszawy, 7 października 1918 roku, w gmachu pałacu odbyło się inauguracyjne posiedzenie Tymczasowego Rządu Ludowej Republiki Polskiej. Gabinet pod przewodnictwem Ignacego Daszyńskiego zdawał sobie sprawę z nastrojów patriotycznych w społeczeństwie regionu. Widząc, jak wokół Józefa Piłsudskiego konsolidują się siły niepodległościowe, socjalistyczny rząd podporządkował się przyszłemu Naczelnikowi Państwa. Rząd lubelski urzędował w pałacu do 12 listopada, a działalność zakończył pięć dni później. Pamiątkową tablicę upamiętniającą wydarzenia sprzed 96 lat zauważymy przy wejściu na Wydział Politologii, w auli zaś podziwiać możemy obraz Daszyńskiego, pierwszego premiera odradzającej się Rzeczpospolitej.

Pałac wkrótce przeszedł w ręce wojskowych, podobnie jak sąsiedni budynek Rządu Gubernialnego. Spokojna egzystencja budynków trwała tyle ile żywot niepodległej Polski. We wrześniu 1939 roku pałace przejęli hitlerowscy okupanci.

Uczelniane mury
Po wkroczeniu Sowietów do Lublina i proklamowaniu przez komunistów Polski PKWN- owskiej, pałac został przekazany nowej uczelni – Uniwersytetowi Marii Curie-Skłodowskiej.  Marionetkowy rząd Polski „lubelskiej” mieścił się w dawnym Pałacu Rządu Gubernialnego, budynku dzisiejszego Wydziału Psychologii.

Pałac przy Placu Litewskim stał się miejscem politologicznych prelekcji od 1964 roku, utworzono tu wówczas Studium Nauk Politycznych. Po dziewięciu latach Studium urosło do rangi Instytutu Nauk Politycznych, a od 1980 roku pojawili się pierwsi studenci dzienni. Uczelnia rozwijała się w pałacowych murach coraz prężniej. W 1984 roku zaczął działać Uniwersytet Trzeciego Wieku. Najwięcej zmian dokonało się jednak w czasach transformacji ustrojowej: od 1990 roku uniwersytet funkcjonował w pałacu już we wszystkie dni tygodnia, uruchomiono 5-letnie studia zaoczne, a dwa lata później Instytut uzyskał uprawnienia do nadawania tytułu doktora nauk humanistycznych (habilitację doktorzy uzyskują od 2001 roku). Dalszy rozwój uczelni zaowocował przekształceniem Instytutu w Wydział Politologii UMCS, co nastąpiło w styczniu 1993 roku decyzją Senatu uczelni. Miesiąc później zebrała się inauguracyjna, historyczna Rada Wydziału, która wybrała na pierwszego dziekana profesora Jana Jachymka.

W latach 80. w historycznym pałacu funkcjonowało pięć zespołów badawczych, skupionych przede wszystkim wokół polityki. Wraz ze zmianą ustroju zespoły przekształcały się w zakłady badawcze. Rozwijały się pokrewne dziedziny, tj. prawa człowieka, dziennikarstwo, samorząd, historia czy filozofia. W 2000 roku uruchomiono drugi kierunek na wydziale – stosunki międzynarodowe, w czym nieoceniony udział mieli pracownicy zakładu zajmującego się tą dziedziną. Kształcenie przyszłych dziennikarzy rozpoczęło się w roku akademickim 2003/2004. Uruchomiono wtedy studia licencjackie z tego kierunku.

Przeszło dziesięć lat później, poza politologią, stosunkami międzynarodowymi i dziennikarstwem, pojawiły się w odsłonie dziennej także studia wschodnioeuropejskie (od roku akademickiego 2011/2012), bezpieczeństwo narodowe (2013/2014) i produkcja medialna (2014/2015).

Ponad dwadzieścia lat od powstania Wydziału Politologii w murach pałacu nauki pobierają studenci pięciu lat, sześciu kierunków, również w formie  zaocznej. Uczelnia prowadzi także dwu- i trzysemestralne kierunki podyplomowe. Wydział dysponuje kompletnym zapleczem dla studentów, posiada bibliotekę i czytelnię z komputerami, szatnię, ksero, barek, tablice ogłoszeń, czyli standardowe zaplecze dla studentów. Mury wydziału odwiedzają znane osobistości ze świata polityki jak Adam Hofman, czy Janusz Palikot. Na wydziale gościły największe tuzy dziennikarstwa polskiego, m. in. Andrzej Stankiewicz, Daniel Passent, Jacek Żakowski, czy Tomasz Patora. Były też zagraniczne wizytacje – chłodna ocena Majdanu w wykonaniu profesora Jarosława Hrycaka, ale i luźniejsze spotkanie z ambasador Indii Moniką Kapil Mohtą.

Przebudowana skocznia w Kulm gotowa na loty


Podczas gdy fani lotów lekko zniecierpliwieni oczekują końca przebudowy słoweńskiego „monstrum” w Planicy, w Austrii zakończono powiększanie innego mamuta. Już w styczniu skocznia w Kulm o nowych parametrach (K-200/ HS-215) przyjmie najlepszych skoczków świata. Wszystko wskazuje, że loty w okolice 230 metrów będą bezpieczne.

Sezon dalekich lotów?
Finalizacja remontu przebiegała pomyślnie, wykonawca trafnie przewidział koniec przebudowy „mamuta” na koniec listopada lub początek grudnia. Po sześciu miesiącach intensywnych prac oraz nadzoru FIS i całego światka narciarskiego gotowa do 230-metrowych lotów jest kolejna skocznia. Do „lotnego” tercetu brakuje tylko pomyślnych informacji o ukończeniu przebudowy Letalnicy.

Mediatory rozdane!

W andrzejkowy wieczór Kraków stał się stolicą polskiego dziennikarstwa. Znani goście ze świata mediów przybyli na galę MediaTorów. Po raz ósmy wybieraliśmy najlepszych dziennikarzy w Polsce.

W ostatni weekend listopada wraz ze Studenckim Kołem Dziennikarskim udaliśmy się do Krakowa. Z zaproszeniem na galę rozdania MediaTorów – Studenckich Nagród Dziennikarskich. W wydarzeniu mogły wziąć udział uczelnie, które przeprowadziły plebiscyt, wyłaniając najlepszych dziennikarzy w Polsce.

Głosować można było na 45 pracowników mediów oraz inicjatyw, sklasyfikowanych w dziewięciu kategoriach. W każdej z nich znalazło się pięć nominacji (solo, duety i zespoły). Zwycięzców wybierali studenci dziennikarstwa z 19 uczelni wyższych z terenu całej Polski.

Na czym polegają MediaTory

Najważniejszą kategorią MediaTorów jest nagroda AuTORytet. Dostają ją najbardziej rzetelni, profesjonalni i doświadczeni dziennikarze. NawigaTOR trafia do publicystów, których prace skłaniają do refleksji i poszukiwania własnego toku myślenia. TORpedę otrzymują dziennikarze najszybciej i przy tym rzetelnie przekazujący informacje. Z kolei DetonaTOR to wyróżnienie dla publikacji, które wybuchły najgłośniej i poruszały ważne kwestie. Nagrodę AkumulaTOR otrzymują dziennikarze ładujący odbiorców pozytywną energią, natomiast ObserwaTOR trafia do najlepszych reportażystów. Statuetka o zawadiackiej nazwie ProwokaTOR jest wyróżnieniem dla pracowników mediów za decyzje dające do myślenia. Dwie ostatnie kategorie nagród to InicjaTOR, dla dziennikarzy pokazujących, że można inaczej, zaś ReformaTOR jest przeznaczony dla zmieniających rzeczywistość z dobrym skutkiem.

Wojciech Jagielski - autorytet 2014 w ocenie studentów
dziennikarstwa
Laureaci nagród, z wyjątkiem AuTORytetu, stanowili wielką niewiadomą. Jednak krytyczne grono studentów dziennikarstwa dokonało wyboru najlepszych, ich zdaniem, dziennikarzy.

NawigaTORa otrzymał Grzegorz Kuczyński z TVN24 za fachowe wyjaśnianie sytuacji na Ukrainie oraz Bliskim Wschodzie.

TORpedą została Arleta Bojke z TVP i TVP Info za wzorcowe dziennikarstwo newsowe oraz relacjonowanie wydarzeń polityczno – społecznych z Ukrainy i Soczi.

Statuetka DetonaTORa trafiła do Magdaleny Rigamonti z „Wprost”. Jej artykuł opowiadający dramat pacjentki profesora Chazana, której lekarz odmówił aborcji, wzbudził żywą dyskusję opinii publicznej.

AkumulaTORami okrzyknięto sympatyczny duet prezenterów porannego programu RMF MAXXX pt. „Wstawaj – nie udawaj”, Macieja Rocka i Irka Jakubka. Ich wyjście na scenę rozluźniło atmosferę i poprawiło humory publiczności.

Paweł Smoleński z „Gazety Wyborczej” odebrał nagrodę ObserwaTOR za reportaż pt. „Oczy zasypane piaskiem”. W swojej pracy autor opisał codzienność mieszkańców Bliskiego Wschodu oraz w obiektywny sposób przedstawił konflikt izraelsko – palestyński.

Statuetka ProwokaTORa trafiła do rąk redaktorów tygodnika „Wprost”. Doceniono ich decyzję o publikacji nieopracowanych nagrań wypowiedzi polityków, którzy omawiali istotne kwestie polityczne podczas nieoficjalnych spotkań. Nagrodę, w imieniu redakcji, odebrały: Anna Gilewska, Agnieszka Burzyńska oraz Joanna Apelska.

InicjaTORem 2014 została Ewa Ewart z TVN24, która przygotowała unikatowy dokument o Powstaniu Warszawskim. W swoim dziele dziennikarka wyzbyła się mitów na temat wydarzenia, oddając głos uczestnikom walk. „Dokument to klucz do rzeczywistości. Do tego, co nas otacza” – powiedziała laureatka, odbierając nagrodę.

Studenci docenili również Pawła Wilkowicza z portalu sport.pl oraz „Gazety Wyborczej”, nadając mu miano ReformaTORa. Wywołał on dyskusję o depresji, chorobie dotykającej wszystkich, nawet narodowych bohaterów. Jego wywiad z Justyną Kowalczyk przyniósł lepsze skutki niż liczne kampanie społeczne.

AuTORytetem studentów dziennikarstwa został niezwykle skromny Wojciech Jagielski. Doceniono jego wieloletnią pracę, rzetelność, profesjonalizm oraz najwyższe standardy, które możemy zaobserwować czytając reportaże z Azji Środkowej, Kaukazu i Afryki. Laureat, stanowiący swoisty gwóźdź programu, opowiedział o początkach swojej pracy oraz wspinaniu się na kolejne szczeble zawodowej kariery.

nasza delegacja na galę 
Gala zaczęła się o godzinie 17.00  w Auditorium Maximum na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zarówno prezenterom, jak i całej oprawie gali nie można było odmówić profesjonalnego charakteru. Po oficjalnej części przedsięwzięcia odbył się uroczysty bankiet, natomiast po nim udano się do klubu ToTu na imprezę. Luźna, przyjazna atmosfera oraz wspólne tańce do białego rana skłaniały do zawiązywania kontaktów między studentami a dziennikarzami.

Dla członków SKD MediaTory po raz kolejny były cennym doświadczeniem, inspiracją do działania oraz możliwością zawiązania nowych znajomości. Na uwagę zasługuje wysoki poziom organizacji imprezy. Tym bardziej motywujący jest fakt, iż przedsięwzięcie przygotowali głównie członkowie krakowskiego Koła Dziennikarskiego. Dali innym przykład, jak ciężka praca popłaca, a student nie musi być synonimem lenia.

gościnnie na łamach PPP: Agnieszka Bąder








 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls