Samorządy pod ostrzałem CBA

Kontrolowanie działań politycznych poprzedników i dopatrywanie się nadużyć u prezydentów dużych miast. W samorządowy szczebel władzy wkroczyły służby CBA. Wątpliwe, by włodarze miast stracili stanowisko do kolejnych wyborów w 2018 roku. Ale co będzie później?

Służby CBA, szczególnie aktywnie wykorzystywane w trakcie rządów Prawa i Sprawiedliwości, sprawdziły, czy samorządy wszystkich 16 województw zgodnie z przepisami wydają środki unijne w ramach tzw. drugiej perspektywy finansowej [RPO 2014-2020]. Dodajmy, że marszałkowie województw w przytłaczającej większości pochodzą z koalicji PO–PSL.

Afer z lokalnym podtekstem nie brakuje. W Lublinie mam okazję dokładnie śledzić działania CBA. Pod lupę agentów poszła „najdroższa pielgrzymka świata”, czyli czerwcowa delegacja około stu osób z władz miejskich, województwa i lokalnych przedsiębiorców do Izraela. Celem wycieczki, której koszt wyniósł 1,5 miliona złotych, było… nawiązanie szerszych kontaktów gospodarczych i partnerskich. Czy owoce bizantyjskiej wyprawy zostały wydane w sposób niegospodarny – o tym przekonamy się właśnie po deklaracjach agentów.

Zmartwieni są również wywodzący się z Platformy Obywatelskiej prezydenci Lublina, Łodzi, Gdańska, już nie wspominając o Warszawie. – Skończył się tak trudno utrzymywany spokój w samorządzie – powiedział w listopadzie prezydent Lublina Krzysztof Żuk, informując, że CBA wnosi o wygaszenie jego mandatu za fakt, że jako prezydent miasta zasiadał w radzie nadzorczej spółki Skarbu Państwa PZU Życie S.A. Trzy tygodnie później agenci wnieśli podobny wniosek o odwołanie włodarza Łodzi, Hanny Zdanowskiej. Miała ona poświadczać nieprawdę przy zaciąganiu kredytów na zakup działki i domu dla swojego partnera. – Nie mam nic do ukrycia. Kredyty zawierałam w oświadczeniach majątkowych i je spłaciłam – utrzymuje Zdanowska.

Od wakacji agenci przyglądają się również Pawłowi Adamowiczowi, prezydenta Gdańska. Zdaniem CBA miał on przyczynić się do zmian w lokalnym planie zagospodarowania, które służyły ułatwieniu nabycia kilku mieszkań na preferencyjnych warunkach (do 300 tysięcy taniej).

Zarzuty do wspomnianych prezydentów, choć dotyczą sfery publicznej, mają inny wymiar. Nietrudno je wartościować. O ile okoliczności „straszenia” Hanny Zdanowskiej są mało przekonujące, to już widmo ustąpienia Hanny Gronkiewicz-Waltz w związku z „aferą reprywatyzacyjną” w Warszawie jest o wiele bardziej prawdopodobne. Analogiczny wniosek o wygaszenie mandatu HGW jeszcze się nie pojawił. Niewykluczone, że czekamy na kolejną „bombę”, która dotyczy polskiej stolicy.

Nam, obserwatorom tej spolaryzowanej wojenki pozostaje jedynie przypatrywanie się. Jakby z relacji w Sejmie i Senatu było nam mało. Czy takimi podjazdami zostanie kiedyś skarcony PiS, jeśli w 2018 obejmie władzę w samorządach? Ale to już temat na inną dyskusję.

Artykuł dostępny również w portalu Mensview

fot. cba.gov.pl


Biegowy ambasador


Myślałem, że po trzech półmaratonach na trasie Świdnik-Lublin dam sobie spokój. Bieg, owszem, ciekawy, trasa urozmaicona i między miastami, ale zwyczajna chęć próbowania czegoś nowego w nowym roku bierze górę. Po takim wyróżnieniu trudno będzie jednak odmówić J.
Przez telefon dowiedziałem się, że organizator wybrał mnie i około 60 innych ludzi – za 3-krotne uczestnictwo w biegu – na ambasadora 5 PKO Półmaratonu Solidarności. Przygotowano piękną galę, interesujące wykłady na temat suplementacji, przygotowań treningowych, podejścia psychologicznego. Galę prowadził znany komentator sportowy Tomasz Jasina.


Obok uścisku dłoni prezesa otrzymałem pakiet od Kalenji: bandankę, rękawiczki i koszulkę termo aktywną. Czyli biegowy komplet, który z którego skorzystam.
Przygrywał Tomasz Korfanty z zespołem. Próbka do osłuchania jest tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=DYRcqY85AmY

To nietypowe wyróżnienie traktuję, jako impuls do zimowej mobilizacji. Póki co odstawiłem bieganie, z aktywnością nie jest najlepiej. Nie mówię, że nie wystartuję w tym biegu. Ale najpierw potrzebny jest powrót do formy. Kardio, wytrzymałość, trochę siły, lepsze nawyki żywieniowe. Lista do poprawek jest spora. Ale od czego są noworoczne postanowienia…   

fot. Jacek b



Rowerowy następca – Unibike Viper

Nie jest to bynajmniej zdobycz „czarnego piątku”, choć również załapałem się na atrakcyjną, posezonową obniżkę. Decyzja o zakupie nowego roweru z prawdziwego zdarzenia została podjęta jeszcze na wakacjach. Na początku listopada 9-letniego Granda Jokera zamieniłem na maszynę Unibike`a. Wybrałem atletyczny model Viper.

Wcześniej myślałem o zakupie roweru bardziej wyrafinowanego, pod amatorskie i bardziej „brudne” zawody leśne. Intuicja pozostała słuszna – nowy rower nie będzie wrażliwy na wjazd do lasu, a więc na kamyk, konar czy szutr. Nie będzie to jednak góral, co dokładnie widać na oponach. Od razu zwróciły na to uwagę osoby z mojej rodziny.

Viper ma wyczekiwane od lat, większe 28-calowe koła, kasetę 10-rzędową (wzrost o cztery względem Jokera, taką cyfrę kojarzyłem do niedawna tylko z klasycznymi szosówkami). Z głównych gabarytów jest jeszcze, po dłuższych ustaleniach z serwisantami, rama 19-calowa. Na większej, 21-calowej kierownica „odpływa” od nóg. Czuję się komfortowo, ale w terenie byłoby to złudne wrażenie. Miałem dogodną możliwość mierzyć na krótkim wirażu obie wersje Vipera. Mniejsza rama, dopasowana do moich długich, jak na wzrost, (182 cm) nóg gwarantuje lepszą manewrowość. Mam nadzieję, że przełoży się to na bezpieczeństwo w trakcie jazdy. Bo szybkościowo jest to prawdziwy demon!

Szczegółową specyfikację roweru zobaczycie na stronie producenta.


Zimą planuję uzupełnić wyposażenie Unibike`a w przednie i tylne lampy, licznik, łańcuchową obejmę, zaczepianą torbę, być może bagażnik turystyczny. Tak, by już w kwietniu mieć maszynę gotową na wczesne wypady za miasto. Nie ukrywam, że ciągnie w teren już teraz, po pierwszej przejażdżce nad Zalew Zemborzycki.

Obietnice przyszłorocznych wypraw zapowiadają się obiecująco.
Od czerwca tego roku z wybranką Agnieszką rozkręcaliśmy z kilometrami” po kupnie przez nią roweru. Z początku eksplorowaliśmy do oporu peryferia Lublina, wzdłuż i wszerz (zdobyliśmy trzy z czterech najbardziej wysuniętych punktów drogowych w mieście – przy Pliszczynie, Prawiednikach i Konopnicy). Zdobyliśmy na dwóch kółkach Nałęczów (w obie strony 68 kilometrów), Kozłówkę i Lubartów (70 km), objechaliśmy Krężnicę Jarę (42 km), sezon zamknęliśmy rajdem Green Velo na trasie Zwierzyniec-Szczebrzeszyn-Nielisz-Zamość (70 km).


Teraz plany eksploracji Lubelszczyzny sięgają dalej. Na celowniku są dwudniowe i dłuższe wycieczki do Kazimierza (100-120 km), Włodawy i Chełma (160 km), Firleja (90-105 km). Tym trudniej czekać jeszcze te 3-4 miesiące...

Złoci z odzysku

Cztery złota olimpijskie - to bilans polskich sportowców za 2016 rok. Nie, nie ma w tym zdaniu błędu. Oprócz dwóch złotych medali wywalczonych na igrzyskach w Rio de Janeiro (przez młociarkę Anitę Włodarczyk i dwójkę wioślarek Magdalenę Fularczyk-Kozłowską i Natalię Madej), Polacy otrzymali również dwa należne im złote medale z poprzednich igrzysk. To efekt wpadek dopingowych zwycięzców sprzed ośmiu i czterech lat.

 Złoto między aferami

Jeszcze przed zawodami w Rio, ale jakby bez rozgłosu, Polskę obiegła wiadomość, że nasz ciężarowiec Szymon Kołecki, został mistrzem olimpijskim w zawodach sprzed… ośmiu lat w Pekinie. Przypomnijmy, w 2008 roku na IO w Chinach wywalczył srebrny medal w kategorii do 94 kilogramów. Wygrał Kazach Ilja Ilin, podnosząc o dwa kilogramy więcej.

Po ośmiu latach komisja antydopingowa sprawdziła próbki pobrane ciężarowcom w tamtych zawodach. Wyszło z nich, że zwycięzca wspomagał się niedozwolonymi środkami. Kazach straci dwa złota(!) również to wywalczone cztery lata później w Londynie!

Nikt nie wróci wiktorii po latach - to jedno. Ale warto też wspomnieć o innej sprawie. Rozmawiamy o najbrudniejszej dyscyplinie jeśli chodzi o sport. Nasz mistrz sam nie jest czysty, czego dowodem jest publikacja „Wyborczej” z lutego 2016 roku. Kołecki miał otrzymywać sterydy anaboliczne w 2002 roku od ukraińskiego lekarza. Ciężarowiec wyparł się tego faktu.

Później, już na igrzyskach w Rio, Polskę skompromitowali wysłani przez Polski Związek Podnoszenia Ciężarów reprezentanci. Mowa o mistrzu z Londynu Adrianie Zielińskim i jego bracie Tomaszu. Próbki wykazały obecność w ich krwi nandrolonu w dawce zdecydowanie przekraczającej górny limit. Reakcje były identyczne. Sztangiści nie przyznali się do szprycowania, nie pojawili się na olimpijskim podeście. Wrócili do kraju w niesławie. Kołecki, wówczas szef PZPC podał się do dymisji…

Podwójnie złota Włodarczyk

Czarne chmury z powodu dopingu zebrały się również na rosyjskiej młociarce Tatianie Biełobodorowej (wcześniej Łysenko). W IO w Londynie (2012) była najlepsza w rzucie młotem wyprzedzając naszą Anitę Włodarczyk.

Okazuje się, że historię sportu można pisać na nowo podważając jeszcze wcześniejsze wyniki zwycięzców-dopingowiczów. W przypadku Tatiany Łysenko sprawdzano próbki z 2005 roku, czyli jedenastu lat do tyłu! Dały one wynik pozytywny na obecność we krwi turinabolu. Oznacza to, że Rosjance grozi dyskwalifikacja dożywotnia (pierwszy raz wykryto niedozwolone substancje w jej krwi w 2007 roku. W wyniku kary pauzowała dwa lata.). Decyzja Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego o pozbawieniu Łysenko medalu od razu weszła w życie, co potwierdza komunikat na stronie MKOl. Srebrny medal otrzyma brązowa w Londynie Niemka Betty Heidler.

Dyskusje nad zmianą wyników konkursu rzutu młotem kobiet z IO w Londynie zaczęły się jeszcze przed igrzyskami w Rio de Janeiro. Potwierdziły się w tym miesiącu. Pozostaje cieszyć się z faktu sportowego zwycięstwa w Rio, Anita już zna jego smak. A starego-nowego triumfu nikt nie wróci. Ale... Po wspomnianych sytuacjach zawsze pozostanie jakieś "ale".  

Dlaczego? W obu historiach radość ze złota jest przykryta dopingową otoczką. Nic nie zastąpi sportowcowi dekoracji olimpijskiej, chwili wzruszenia na olimpijskim podium. Zwłaszcza gdy mówimy o mistrzach, którym należy się symboliczne odsłuchanie hymnu. Problem dopingu w sporcie rzutuje na obraz igrzysk olimpijskich. Nikt nie może być pewny triumfu, skoro po latach wychodzą takie numery...


P.S.
W tabeli wszechczasów Polsce przybyły dwa złote medale (teraz jest ich 67), a ubyło srebrnych (jest 84).

fot. pixabay


Krosem przez Roztocze, spacerem po Lublinie



Jesienna szaruga daje się coraz mocniej we znaki. 
To ostatnie okazje na złapanie promieni słońca i dłuższy wysiłek. I tak postanowiłem w ostatni weekend.
W sobotę miałem przyjemność uczestniczyć w rowerowym rajdzie po Roztoczu, sygnowanym szyldem Green Velo. To wybudowany z unijnych środków przez poszczególne z pięciu województw Polski Wschodniej szlak rowerowy liczący ponad dwa tysiące kilometrów. Przez Roztocze przebiega najdłuższy z regionalnych pododcinków (ok. 203 km).

Pogoda nie rozpieszczała, ale – jak na realia jesieni – okazała się znośna. Rowerowa „cebulka”, pełny herbaty termos w plecaku, rękawiczki… Żaden ze mnie szczególny zmarźluch, ale któż z uczestników nie czuł ciarek na plecach. Było warto zrywać się w Lublinie po piątej, by zabrać się z uczestniczką rajdu samochodem.

kolejny wspólny rajd, zakończenie sezonu 2016
Rozpoczęliśmy po 9:30 w Zwierzyńcu, w okolicach browaru i słynnego kościoła na wyspie. Tempem średnim (ok. 20 km/h) przejechaliśmy do Szczebrzeszyna. Pierwszy przystanek z mżawką w oczy. Przerwa na zdjęcie z chrabąszczem, uzupełnienie płynów i małe zakupy. Dalej pokierowaliśmy się na zalew w Nieliszu. Zjazdy i podjazdy nie dawały się specjalnie we znaki. Trasa była łatwa, a grupa spora i zróżnicowana pod względem umiejętności. 

Nie ukrywam, że czekałem na zobaczenie zbiornika. Ponad dwukrotnie większy niż lubelski zalew Zemborzycki, ponadto czystszy, otoczony tylko urokliwą, roztoczańską krainą. Zbiornik z potencjałem na lepsze zagospodarowanie, co najmniej takie jak leżące pod Białorusią jezioro Białe. Okrążyliśmy go z rowerzystami, kierując się w stronę Zamościa. Pod drodze czekał nas jeszcze jeden przystanek – regionalna izba w miejscowości Wysokie. Stare afisze, meble, naczynia - czyli jak żyło się 200, 100 i z 50 lat wstecz. 

Finiszowaliśmy ok. 15:30 na bruku zamojskiej starówki. Za chwilę, przy poczęstunku i herbacie spadł intensywny deszcz… Zwycięzca loterii zgarnął niebieskiego Unibike`a - nagrodę główną rajdu. Razem zrobiliśmy ponad 67 kilometrów.

Most przy Muzycznej i Lublin Arenie rośnie. Będzie gotowy
w 2017 roku

Doglądanie inwestycji

Z kolei w niedzielę widziałem się w Lublinie ze starym znajomym. Postawiliśmy na sprawdzony wypoczynek spacerkiem. Przy okazji pokazywania miasta sprawdziłem postępy prac przy dwóch lubelskich inwestycjach – na placu Litewskim i moście przy przedłużeniu ulicy Muzycznej.
Widok na plac remontowany plac Litewski ze schodów przy
Poczcie Głównej

Na placu leżą już płytki nowego fragmentu deptaka (od ulicy Kołłątaja do Hotelu Europa). Marszałek Piłsudski na Kasztance przygląda się pracom bez przerwy. Te trwają od miejsca przy Mc Donald`s i poczcie aż po plac Krąpca, niedaleko Wydziału Politologii. Budowlańcy wykorzystują maksymalnie ostatnie sprzyjające pracom warunki. Podobnie jest zresztą przy lekkoatletycznym stadionie Startu.

Przy okazji widzenia Lublin Areny sprawdziłem stan prac nad nowym mostem nad Bystrzycą. Stoją już filary, konstrukcja łukowa rzuca się w oczy z daleka. Całość połączy przedłużaną po jednej stronie ulicę Muzyczną ze Stadionową po drugiej stronie. Ta druga odprowadzi ruch z Lublin Areny, na wielopasmową arterię Lubelskiego Lipca`80.


Wzmacnianie więzi ze Wschodem

Zdjęcie pamiątkowe na tle obrazu "Unia Lubelska"
z Kongresu w 2015 roku
Panele dotyczące bezpieczeństwa w regionie, dyskusja o rewitalizacji ukraińskich miast, wspomnienia z międzywojnia, ale też koncepcja Uniwersytetu Wschodniego oraz wymiana doświadczeń w zakresie działań NGOs-ów. To jedynie wybrane z zagadnień, nad którymi już po raz piąty pochylili się w Lublinie paneliści i uczestnicy Kongresu Inicjatyw Europy Wschodniej.

KIEW odbywał się od 29 września do 1 października w salach Lubelskiego Centrum Konferencyjnego. Podobnie jak przed rokiem „wymianę myśli” podzielono na kilka grup tematycznych. W większości dominowały prelekcje i komentarze reprezentantów Ukrainy, począwszy od inaugurującego Kongres wykładu byłego prezydenta tego państwa Wiktora Juszczenki. Przekonywał, że mamy do czynienia z problemem szerszym niż ukraiński. – Rosyjski autorytaryzm to problem dla całej Europy. Przykładem są Gruzja, Krym, Karabach – mówił Juszczenko.

W panelu „decentralizacja władzy” wzięto na warsztat aktualne doświadczenia naszego wschodniego sąsiada w zakresie partycypacji społecznej, natomiast w bloku „bezpieczeństwo w Europie Wschodniej” politolodzy z Ukrainy, Polski, Gruzji szukali kompromisu w ocenie pojęcia „wojna hybrydowa”. Konkluzja była jednolita - zdaniem doktora Jewhena Mandy z Biura Przeciwdziałania Wojnie Hybrydowej w Kijowie i Gruzina Gieorgija Tarchan-Mourawiego z Instytutu Polityki Publicznej w Tbilisi Rosja stosuje typowe radzieckie metody, celowo nie zamrażając konfliktów. – Chodzi jej o lojalne kierownictwo państwa ukraińskiego nie podbój – przekonywał Manda.

Powracające antagonizmy

O aktualnych relacjach polsko-ukraińskich opowiadali historycy: prezes Związku Ukraińców w Polsce Piotr Tyma oraz doktor Mariusz Sawa z lubelskiego IPN. – Mówimy dziś o dwóch segmentach, które rzutują na relacje z Polakami. Negatywne, to odwołanie do represji w latach 1944-89, które uwypuklił mocniej system peerelowski. Drugi to dbanie o pamięć żołnierzy „epizodu”, czyli petlurowców. W kontekście najnowszego filmu Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń” i powrotu do wykorzystywania historii jako elementu walki, powstają takie antagonizmy między naszymi narodami, które później widzimy np. w Przemyślu czy niszczeniu grobów. Stąd ogromna rola organizacji pozarządowych w budowaniu obu krajów – referował Tyma.

„Szukajcie swoich sposobów”

Skoro mowa o nich mowa, to nieodłącznie wiążą się one z zaufaniem społecznym. A te, zgodnie z przytoczonym wskazaniem przez dyrektora KIEW i szefa Rady Programowej Centrum Kompetencji Wschodnich Pawła Prokopa w Polsce nie zachwyca (14 procent do ludzi spoza rodziny). Niemniej paneliści i przyjezdni goście podkreślali, że Lublin to miasto służące przykładem, jeśli chodzi o powiązanie dużego ośrodka akademickiego, biznesu i otwartego samorządu. – Biznes zawsze pójdzie tam, gdzie są lepsze warunki do współpracy. Podobnie jeśli chodzi o wpływ na lokalną społeczność. Władza nie może zapomnieć, że jest dla obywateli – podkreślała Alina Czyżewska z gorzowskiego stowarzyszenia „Ludzie dla miasta”. Bez pardonu przekonywała, że budżety obywatelskie nie są doskonałe i sąsiedzi ze Wschodu spokojnie mogą poradzić sobie w innej „konwecji”.- Ustrzeżcie się przed firmowaniem tych samych ludzi – mówiła.

Nie zabrakło również tematów o przestrzeniach miast. O koncepcjach zmian opowiadali zastępcy merów Krzywego Rogu i Iwano-Frankowska.

W ramach KIEW podsumowano też międzynarodowy projekt „Europejski Uniwersytet Wschodni”. Przez dwa lata, do października 2016 roku uczelni z Polski, Litwy i Słowacji (lubelskie: UMCS, KUL i Politechnika) pracowały nad urozmaiceniem oferty programowej pod studentów z państw Europy Wschodniej. – Siłą staje się umiędzynarodowienie uczelni – mówiła Martyna Jędrych, z Wydział Projektów Nieinwestycyjnych lubelskiego ratusza. Projekt był finansowany z programu Erasmus+. 

Konresowi towarzyszyły pomniejsze inicjatywy tj. zwiedzanie lubelskiej starówki, pokaz filmów Wojciecha Walkiewicza „Trudna pamięć” i „Maski”, warsztaty sztuki artystycznej czy wystawy fotograficzne. Gości podejmowano w Ośrodku „Brama Grodzka-Teatr NN”, Centrum Spotkania Kultur, Teatrze Muzycznym.

Rok w prasie - kilka refleksji

Kiedy ten czas zleciał? – myślę sobie po roku nieprzerwanej pracy w tygodniku lokalnym. Uznaję, że to właściwy czas na kilka słów refleksji.

Intensywny czas
Od wejścia do redakcji trochę się zmieniło. Pomijam już fakt, że zaczynałem od przysłowiowej próby sił, nie mając w CV podobnie wyglądającej współpracy.
Zaczęło się od otwartych „wydarzonek”, spisywania relacji w stylu imprezy „latarników Polski Cyfrowej, czy otwierania Kongresu Inicjatyw Europy Wschodniej. Było o dniu seniora, inicjatywie z otwartymi placami zabaw, itp. Czyli – jak to dosadnie mówią w redakcji – praca nad zapychaczami. To miłe, przyjemne tekściki okraszone radosnymi zdjęciami. Ale życie to nie tylko radość, a przede wszystkim trudy dnia powszedniego, co doskonale widać na stronach gazet.

Sito dzielnic
Z racji, że „Nowy Tydzień” pisze przede wszystkim o dzielnicach, dostałem na wejście kilka z nich. Oczywiście peryferyjne – niech się młody objeździ, oszlifuje, zrobi kontakty! Podjąłem próbę sił – poza eventami, „nadzorowałem” newsy z Bronowic, Głuska, Szerokiego, Hajdowa i Abramowic. Po koleżankach przejąłem uczelnie, które opisywałem do marca.

W czasie, gdy hartowałem się w swoich rewirach, z pracy zrezygnował nadzorujący sprawy miejskie dziennikarz. Na konto wpadły kolejne dzielnice, ale i sesje rady miasta, sprawy spółdzielniane, infrastrukturalne, środowiskowe… Uczelnie poszły w odstawkę. I tak jest do dziś.

Na ten moment, wsłuchany w życie lublinian i głos władzy, brakuje mi jednak czegoś. Trochę umiejętności, może kontaktu, szczęścia. Tematu na większy reportaż. To esencja pracy dla młodego dziennikarza. Uczę się dużo od kolegów z radia i TV, przypominają się warsztaty z Frankiem Piątkowskim, wielkim nauczycielem „reporterki” jeszcze ze studiów. O „zatrzymaniu się” na jednej sprawie, pociągnięciu jej przez dwa, trzy tygodnie na 15-20 tys. znaków… Chciałbym, by było to możliwe nie tylko na łamach „Dużego Formatu”.

Wyzwanie
To z takich arcydziełek wypływają nazwiska, dzięki nim moi koledzy czują się dziennikarzami przez duże „De”. Wyjąwszy kilka pomniejszych „reportażyków” (w realiach ściskającej wszystko gazety) nie miałem jeszcze materiału, który mógłbym określić jako „moją krwawicę”.
Niech to będzie wyzwanie na kolejny rok pracy. Za duże? Tu trzeba bez kompleksów, o czym przekonuję się na co dzień w redakcji, czy podając do kontaktu rozmówcom adres mojej poczty. Ale czas gra na moją korzyść. Jeszcze trochę i rocznik `91 nie będzie utożsamiał się z…  niewiedzą, stażystami z wygodnego pokolenia "Zet", młodzieniaszkami itp.



Jaki będzie nowy Park Ludowy?

Trzy główne osie komunikacyjne, trzynaście wejść, place zabaw dla dzieci, wybiegi dla psów, ogród wodny, mnóstwo kwiatów oraz wiele innych atrakcji. O wstępnych planach koncepcyjnych nowego Parku Ludowego opowiedzieli dziennikarzom przedstawiciele grupy projektowej LubCom. Teraz miasto czeka na uwagi mieszkańców.

O znaczeniu tej inwestycji dla miasta podczas konferencji w ratuszu z udziałem projektantów mówił prezydent Lublina, Krzysztof Żuk. – To jedno z priorytetowych zadań, obok dworca metropolitarnego i placu Litewskiego, zgłoszone do Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych. Szacujemy jego koszt na 18 milionów złotych, z czego dofinansowanie unijne wyniesie 85 procent – mówił prezydent.

Trudny, bo na terenie podmokłym

Do tego, by Park Ludowy tętnił życiem, droga jednak daleka. Wykonawca będzie zmuszony pracować na terenie podmokłym, a ponadto z fatalnym stanem drzew. Dziś nie wiemy, ile drzew zostanie wyciętych, ile będzie nasadzeń. Wytyczne ratusza są proste. – Jak najmniej interwencji w stan drzewostanu – mówił na konferencji Żuk.
– W koncepcji Zdzisława Strycharza miałoby tu powstać lokalne centrum edukacji ekologicznej, ale ze względu na kolizję z naszymi propozycjami umieścimy je poza parkiem. Pamiętajmy, że za dotację unijną możemy modernizować, ale nie budować od postaw – dodaje prezydent Krzysztof Żuk.

Skosem przez park

Komunikację w Parku wyznaczą trzy osie: główna, na linii PKP/Targi – amfiteatr/Bystrzyca, nie zmieni roli względem dzisiejszej funkcji oraz oś poprzeczna, od wysokości Areny Lublin po ostatnie wejście przy al. Piłsudskiego, nieopodal Targów Lublin. Piesi i cykliści poruszający się od centrum w stronę PKP bez trudu przetną Park po osi skośnej (od wysokości bulwaru przy Bystrzycy aż po skrzyżowanie Lubelskiego Lipca ze Stadionową). Dziś utwardzony trakt jest jedynie do parkowego „ronda”, dalej są jedynie wydeptane ścieżki.

Wodne szaleństwo w „amfiteatrze”

– Planujemy trzynaście wejść, w tym główne od bulwaru nad rzeką od strony Piłsudskiego. W parku zaroi się od atrakcji i przestrzeni służącej rekreacji. Będą tu dwa place zabaw: jeden dla dzieci do trzeciego roku życia, z labiryntem z żywopłotu i drugi, dla starszych dzieci, bliżej osi głównej. Powstaną tu toalety i natrysk. Szeroko rozrzucimy „linaria”, czyli miejsca do wspinaczki dla dzieci. Będzie też plac zabaw i wybiegi dla psów – wylicza Małgorzata Leśko z biura projektowego LubCom. Amfiteatr zmieni swoją funkcję w ogród pełny wodotrysków, a przy rzece pójdziemy nie wałem, a bulwarem. Projektant planuje kilka bezpośrednich zejść do rzeki, w tym do przystani kajakowej. Asfaltowe ścieżki zostaną wykonane w kolorze piasku, który – jak mówią pomysłodawcy – będzie przyjazny dla oczu.
Nie uda się wdrożyć bodaj najciekawszego pomysłu, czyli ścieżek spacerowych w koronach drzew. Urząd sporo się przeliczył. – Za kilkaset metrów alejek wyszło nam ponad 32 miliony złotych, czyli niemal dwukrotnie więcej niż planowany budżet całej inwestycji. Rolę czegoś na wzór tarasu widokowego spełni dwupoziomowa kładka nad Bystrzycą – mówi Marzena Szczepańska, zastępca dyrektora Wydziału Inwestycji i Remontów.

Zbierają uwagi

Koncepcja została już poddana wstępnym dyskusjom. – Rozmawialiśmy w tej sprawie m.in. z Radą Kultury Przestrzeni i nie zamykamy się na dalsze uwagi, które zbieramy do końca września. Proszę o wysyłanie ich na adres parkludowy@lublin.eu. Planujemy też spotkanie z mieszkańcami w samym parku, celem wizji lokalnej – dodaje Piotr Choroś z kancelarii prezydenta miasta.
Po konsultacjach i uwagach mieszkańców projektant będzie miał 150 dni na przygotowanie projektu budowlanego. – Pełna dokumentacja powinna być gotowa na przełomie września i października 2017 roku. Wtedy zostanie ogłoszony przetarg na wykonawstwo, a sama budowa miałaby potrwać ok. 18 miesięcy, do jesieni 2019 roku – przybliża harmonogram projektu Marzena Szczepańska.

artykuł również w "Nowym Tygodniu"
ilustracja - UM Lublin



Bóg z młodymi! - Światowe Dni Młodzieży w Lublinie


Sobotnia celebracja święta zgromadziła na Lublin Arenie kilkanaście tysięcy wiernych. Wśród nich blisko dwa tysiące gości z 30 państw, których na kilka dni przed lokalnymi obchodami Światowych Dni Młodzieży przyjęli i ugościli mieszkańcy województwa. Teraz zmierzają do Krakowa, na spotkanie z papieżem Franciszkiem.

Obecność zagranicznych gości wyczuwało się na deptaku Krakowskiego Przedmieścia od początku tygodnia. Młodzi pokazali się grupami już w piątek, zapoznając się z polskim folklorem w wykonaniu  Zespołu Pieśni i Tańca „Lublin” oraz gwiazd wieczoru z zespołu „Mazowsze”. Dzień później wszystko rozpoczęło się ponownie pod Zamkiem Lubelskim. Kolorowy korowód gości i Polaków przeszedł na Lublin Arenę przed południem. Przed kulminacją obchodów usłyszeliśmy papieską „Barkę”, śpiewaną w wielu językach, a także artystyczny pokaz historii miasta.


Pod sceną naświetliłem prawdziwy żywioł młodych. Trochę powtórka z wolontariatu w Bołszowcach, sprzed roku. Żywe wielbienie wiary - dosłownie tak wyglądało to także tutaj. Zobaczcie:


Otwarci na wiarę
Po głośnym, wręcz euforycznym przywitaniu gości słowo refleksji do młodych przekazał arcybiskup metropolita lubelski Stanisława Budzika. - Gość w dom, Bóg w dom. Witajcie w Lublinie - tymi słowami rozpoczął mszę świętą.



Była ona kulminacją obchodów, a także potrzebną chwilą duchowej refleksji dla gości z całego świata. W Eucharystii wzięło udział kilkuset duchownych, wśród których byli - gorąco witani przez swoich krajanów - zagraniczni biskupi, m. in. z Orleanu, San Jose, Bilbao.


Arcybiskup lubelski dał do zrozumienia, że dziedzictwo zapoczątkowane przez Jana Pawła II musi być kontynuowane. Po przywitaniu w kilku językach sporo słów poświęcił św. Brygidzie. - Współpatronka Europy niosła świadectwo całym swoim życiem, od rodzinnej Szwecji aż po Rzym, gdzie doznawała kolejnych objawień bożych. Tylko w łączności z Chrystusem możemy wzrastać i przynosić owoce. Twórzmy w parafialnych wspólnotach wyspy miłosierdzia, które przeciwstawią się morzu obojętności - mówił Stanisław Budzik. Padało dużo odniesień do młodych, między innymi o ciągłej nauce, rozwoju, którym powinna towarzyszyć bliskość z Bogiem.



Mozaika narodowości
Wśród blisko dwutysięcznej widowni z całego świata widzieliśmy europejskich sąsiadów, ale i mieszkańców Brazylii, Filipin czy Polinezji. Największe grupy stanowili przybysze z Francji, Belgii, Ukrainy.

- To piękne chwile. Cieszę się, że mogę tu być, Lublin jest naprawdę piękny - mówi Irmina, reprezentująca Ukrainę. Obchody szczególnie przeżywał Sebastian Meuwissen, z rodziny belgijsko-polskiej. Z racji polskich korzeni szczególnie zaangażowany w tworzenie „pomostu” między gośćmi a Polakami. Jak ocenia Polskę, Lublin i naszych mieszkańców? – Dokładacie wszelkich starań by było tu bezpiecznie. Wierzę, że takie obchody wzmocnią w nas wiarę. W Belgii nie jest z nią dobrze, niewielu ludzi regularnie modli się w kościołach – mówi Sebastian. I zaznacza: - chciałbym wykorzystać zdobyte tu szczęście, siłę i miłość do dalszego dzielenia się z innymi.

Niepowtarzalne obchody

Widowisko otworzyli przedstawiciele władzy. - Witamy na gościnnej ziemi lubelskiej. Jesteśmy dumni z 700 lat istnienia i dzisiejszego oblicza miasta. Cieszy to, że na drodze do Krakowa, na główne obchody święta młodych wybraliście Lublin - tymi słowami otwierali celebrację na stadionie prezydent miasta Krzysztof Żuk i wicemarszałek województwa lubelskiego Krzysztof Grabczuk.   


Z każdą godziną potwierdzały się słowa księdza Mirosława Ładniaka, koordynatora lokalnych obchodów ŚDM. - To wyjątkowe wydarzenie, historyczny moment dla pokolenia młodych - wspominał o tym wielokrotnie na etapie przygotowań. Uroczystościom towarzyszyła akcja oddawania krwi. Czerwone autobusy zapełniały się chętnymi do oddania szpiku i krwi pępowinowej. Nie brakowało uśmiechu, wyrazu szczęścia na twarzach ludzi, chętnych do pomocy bliźnim.

W niedzielę lubelscy wierni gościli przyjezdnych w swoich domach i parafiach. Teraz „naładowani” miłosierdziem i szczęściem podróżują do stolicy Małopolski na spotkanie z papieżem Franciszkiem. Mając w pamięci niezapomnianą, lubelską gościnę.






















Rozkopane serca Lublina - raport z budowy placu Litewskiego [ZDJĘCIA, FILMY]

Setka eksponatów od neolitu, na pozostałościach z drugiej wojny skończywszy. Rośnie liczba wykopanych przedmiotów przy przebudowie placu Litewskiego. Wykonująca prace firma Budimex działa zgodnie z harmonogramem, mając nieznaczne opóźnienia w robotach. Dzięki gospodarczej wizycie na terenie budowy prezydenta Krzysztofa Żuka, rozkopane serce Lublina z bliska mogli zobaczyć dziennikarze. Zobaczcie jak to wygląda od środka.

Cieszyć może udana współpraca budowlańców z warszawskiego Budimexu z archeologami, którzy zostali wpuszczeni na teren prac po pierwszych odkryciach - ruin cerkwi i pierwszych szczątków ludzkich. - Na całym obszarze od niecki północnej po pomnik Piłsudskiego znaleźliśmy ogromną liczbę ludzkich kości. To wstrzymuje roboty. Ale opóźnienia są nieznaczne, sięgają maksymalnie do półtora tygodnia - komentuje Andrzej Urbański, kierownik budowy Budimex. 
O odkryciach opowiadali obecni na spotkaniu archeolodzy. - Spodziewaliśmy się ruin cerkwi, natomiast zaskoczeniem jest dla nas odkrycie kanału sanitarnego z XVII wieku. To pokazuje, że zabudowa sięgała dalej niż mogłoby się wydawać - mówi mając na myśli mury Starego Miasta Piotr Zimny, archeolog.

fot. (4) bach

Masowe groby

Dodajmy, że „dziennik placu Litewskiego”, regularnie prowadzi od początku przebudowy ratusz. Dzięki temu co chwila dowiadujemy się o nowych odkryciach. Spod placu archeolodzy wykopali mnóstwo monet, różaniec, medaliki, fajki z krzesiwem, ostrogi, kaflarz. Do tego dochodzi około 100 kilogramów eksponatów z ceramiki i kafli.  Przedmioty niejednokrotnie leżały przy szczątkach ludzkich. Te ostatnie to dowód istnienia na placu Litewskim cmentarza. Był on zbudowany tuż przy kościele Bonifratrów [dzisiejsze tereny zielone za pomnikiem Piłsudskiego, przyp.]. 

- Ciekawość wzbudzają groby zbiorowe, zdefragmentowane ciała. To pokazuje, że nie przykładano się do pochówków wszystkich zmarłych. Kolejne groby pochodzą z czasów istnienia cerkwi, wybudowanej już za caratu [po 1819 roku].Na trzech arach znaleźliśmy 300 zmarłych ułożonych w sześciu poziomach. Mamy pewność, że tylko sześć pochówków odbyło się w trumnach - dodaje Rafał Niedźwiadek, archeolog. 

Ciekawostką jest również wątek wodotrysku. Nowa fontanna planowana jest w tym samym miejscu co dwie poprzednie, które z kolei ustawiono na zbiorniku retencyjnym.

Przez 500 lat średniowiecza i czasów nowożytnych plac i rejon Krakowskiego Przedmieścia podniósł się o dwa metry. Archeolodzy podkreślają, że dawniej traktowany był jako dzielnica mieszkaniowa, a nie miejsce reprezentacyjne, kojarzone z zielenią i ceremoniałami.

Ciekawość archeologów wzbudził odkryty niedawno podziemny tunel z bloczków. To „najświeższe” odkrycie, pochodzące z czasów drugiej wojny światowej. Domniemuje się, że tunel prowadził do składnicy broni, która znajdowała się tuż przy placu. Interesującym dowodem są w tym przypadku hełmy "nocniki" niemieckie i... butelki win francuskich. Zapewne ciągnął się od wysokości Wydziału Politologii UMCS po pomnik Unii Lubelskiej.


Po zakończeniu prac zaprosimy lublinian na spotkanie, na którym poznają pełną historię placu - deklarował przy obchodzie gospodarczym prezydent Lublina Krzysztof Żuk.

A tak to ma wyglądać po wszystkim. Wizualizacja udostępniona z materiałów prasowych UM Lublin.








Brytyjski hamulcowy?

Miliony nie mogą się mylić. Suweren zjednoczonego królestwa, ale nie państw weń wchodzących zadecydował - stop unijnej integracji. Jak pokazują wyniki w Szkocji i Irlandii nie wszyscy głosowali za Brexitem co dodatkowo komplikuje sytuację.

Brytania od wieków różniła się od kontynentalnej Europy. Albo inaczej - patrzyła na nią wstrzemięźliwie, jątrząc lub kusząc państwa, które prowadziły politykę zgodną z interesem Londynu. Anglosaskie prawo, ruch lewostronny, niekończące się praktycznie do czasów Napoleona potyczki z najsilniejszą siostrą z kontynentu - Francją - wyliczać można by dalej. Praktycznie jedno się nie zmieniało - angielski król, premier lub marszałek zawsze łapał alergię, gdy na kontynencie któraś z lokalnych potęg (najczęściej Francja i Niemcy) rozpoczynała podboje. Czy w UE, opisywanej pięknymi hasłami wspólnoty, było inaczej? Wielka Brytania była raczej państwem-dostawką do nadającego ton duetu francusko-niemieckiego. Brała, dawała, coś korzystała, ale wczoraj, krzyżykami obywateli, powiedziała Wspólnocie STOP.

To bezprecedensowe wydarzenie, pierwszy poważniejszy regres w historii Unii Europejskiej. Co nerwowi eksperci wieszczą już upadek brukselskiego imperium. Biurokratyczny moloch ma się dobrze, jeśli ktoś w tym duecie mocniej ucierpi to zdecydowanie Brytania, a na pewno jej funt i eksport. 

A teraz trochę z własnych obserwacji. Miałem okazję być w sercu Albionu. Londyn zaimponował mi międzykulturowością, infrastrukturalnym dopasowaniem do potrzeb mieszkańców, ale i patriotyzmem. Flag unijnych było jak na lekarstwo z kolei czerwone krzyże na biało-granatowym tle wisiały w każdym reprezentacyjnym miejscu, począwszy rzecz jasna od Westminsteru. Nam, przyjezdnym na niespełna tydzień, wydawało się że Brytania żyje swoim życiem, akceptując przy okazji miliony emigrantów. A było to zaciskanie zębów, czekanie aż eurosceptycy podbudzą nastroje. Czas pokaże czy brytyjski hamulcowy uruchomił efekt domina, czy jest to przypadek jedyny w swoim rodzaju.


Wstrzymałbym się jednak z pochopną oceną - Brytyjczycy wybrali inną ścieżkę i teraz zaczną nią podążać. My 12 lat temu wybraliśmy członkostwo - któż dziś o tym pamięta? Jeśli ktoś myśli że wróci polityka rodem z lat 30. i populiści knujący wojnę, głęboko się myli. UK pozostaje członkiem NATO (to bardziej istotna sprawa), którym - dla przypomnienia - od czasów V Republiki nie jest należąca do krajów atomowych Francja. Jeśli mamy się czegoś obawiać, to tego, że nie wspomogą nas na wypadek wojny tamtejsze Mistrale, wpychane notabene przed laty Putinowi, niż znakomite czołgi Challenger.


zdjęcie z wycieczki do Londynu, ze specjalnością historyczną na UMCS (2015), alejka w Westminsterze
więcej zdjęć TUTAJ


Z ziemi włoskiej do Polski (historia rodzinna)

Kruglica to jedna z tysięcy zapomnianych wsi w przedwojennym województwie wileńskim. Położoną około 80 kilometrów na wschód od Wilna miejscowość wspominam z powodów rodzinnych - żył tam mój pradziadek Józef. I to tam dopadła go tragedia wojennej zawieruchy. 

medale pradziadka 
Do Polski wrócił dopiero w 1962 roku. Dwa lata wcześniej zobaczył się po raz pierwszy po 20 latach rozłąki z synem Mieczysławem (moim dziadkiem), któremu udało się dotrzeć do Anglii w poszukiwaniu ojca. Wojna i jej skutki - utrata ziem wschodnich - rozdzieliła Chudych. Najmłodsi synowie pradziadka, Mieczysław i Józef wraz z wujkami, zdecydowali się na przesiedlenie na ziemie odzyskane, pod nową granicę polsko-niemiecką. Trójka najstarszych z rodzeństwa została w ZSRR przyjmując obywatelsktow kraju Rad.

Panowie podobno nie poznali się na peronie - słyszałem wielokrotnie z opowieści dziadka, a później ojca, który nawet wspomniał o tym w książce-wspomnieniach polskich żołnierzy spod Monte Cassino. Rodzinny fragment brzmi tak:


„Ostatni raz widzieliśmy się w 1940 roku, gdy miałem 8 lat. Wtedy wraz z mamą poszliśmy na widzenie z ojcem do więzienia w Świrze (pobliska miejscowość, gdzie Sowieci go zamknęli), niedługo przed wywózką do Workuty. Po 20 latach nie pamiętałem już jak dokładnie wyglądał. Nie miałem żadnej powojennej fotografii ojca z czasów, gdy zamieszkał w Anglii. Do Lincoln przyjechałem pociągiem. Gdy peron opustoszał, podszedłem do samotnego mężczyzny i czując narastające wzruszenie zapytałem po prostu - Czy pan Józef Chudy?  Oczywiście całą pierwszą noc przegadaliśmy”.[1] 
Poza jedyną wyprawą mojego dziadka i taty w rodzinne strony w latach 70. kontakt z resztą rodu, która została w Sowietach, urwał się niemal całkowicie. Inna sprawa, że kraina dzieciństwa została zrównana z ziemią i zalesiona... Jak tysiące wsi i przysiółków po prawej stronie Bugu.

Mundur Józefa Chudego z orderami. Dwa po
lewej, w podzięce za publikację o żołnierzach
spod Monte Cassino, odebrał tato Stanisław
Publikacja dotyczyła przede wszystkim żołnierzy pochodzących z ziemi sandomierskiej. Pod naporem Niemców w kampanii wrześniowej wielu wycofywało się na wschód, co skończyło się później niewolą u Sowietów. Co było później w Katyniu, Miednoje czy Bykowni - wiemy. Pradziadek miał szczęście - był chłopem z Wileńszczyzny. Dzięki temu uzyskał „łagodny” wyrok. 

Zamiast w dołach śmierci Katynia wylądował w obozie pracy w podbiegunowej Uchcie przy Morzu Białym. Mimo wszystko, odznaczony za walkę w kampanii wrześniowej nie podobał się Sowietom. Uratowało go porozumienie londyńskiej Polski i ZSRR znane jako układ Sikorski-Majski. 

Po wznowieniu stosunków dyplomatycznych wraz z tysiącami wojskowych i cywili przemierzył ziemie Bliskiego Wschodu, m. in. Persji i przyszłego Izraela. Pamiątkowe zdjęcia ma nawet spod słynnych piramid w Gizie. Dla Polaków najważniejsza była jednak bitwa o klasztor na wzgórzu Monte Cassino, który dla Niemców był znakomitym bastionem do obrony. Była to ostatnia wielka twierdza przed zdobyciem Rzymu na froncie włoskim. 

„Ocalenie” to chyba najwłaściwsze słowo. Podciągnijmy pod nie tekst znakomitego zespołu Coma (klip w teledysku z lądowania aliantów w Normandii nie jest oryginalny).



Tato nie poznał swojego dziadka, urodził się dwa tygodnie po jego śmierci. Nie ukrywa, że z tamtym okresem i przytaczaną publikacją łączy go szczególny ładunek emocjonalny. Z opowiadań babci dowiedziałem się wiele o pradziadku. Emocjonalnie i fizycznie wojna go okropnie zniszczyła, niemniej potrafił dla synowej zachować ciepło i poszanowanie jakże niezbędne w rodzinie. 

Promocję książko obejrzałem z odtworzenia jako że nie mogłem wziąć w niej udziału. W sali lokalnej biblioteki zgromadziło się kilkudziesięciu potomków żołnierzy, których historię przelał na papier ojciec. Takiej retrospekcji brakowało, myślę że ogólnie w wielu regionach kraju brakuje takich dokumentacji o losach zwykłych żołnierzy. Nie generałów, nie o kulisach gabinetowych gier z czasów wojny. Historii wojaków z pierwszej linii, którzy płacili najwięcej, bo zdrowiem i życiem.

Wnuk żołnierza spod Monte Cassino został... odznaczony dwoma medalami: za Zasługi dla Związku Oficerów Rezerwy II Rzeczypospolitej Polskiej oraz Krzyżem Obrońcy Kresów Wschodnich II RP.

Mi i bratu pozostaje duma z tradycji rodzinnych i obowiązek niesienia historii rodziny z historycznym tłem dalej...


1] Stanisław Chudy, Wdarli się na szczyt, z którego inni spadli, Wydawnictwo Sztafeta, Stalowa Wola 2015.









Zawód który wchłania

Jeśli jako dziennikarz nie zaangażujesz się do końca, nie dopatrzysz pewnych spraw, nie wyczujesz kontekstu sytuacji twój odbiorca wychwyci to momentalnie.

Dokładnie rok temu na łamach „Polformance” żegnałem się ze studiami, jako absolwent dziennikarstwa. Teraz, po dziewięciu miesiącach pracy w tym zawodzie jeszcze mocniej obstaję przy wspomnianych wówczas słowach. Obranie pewnej ścieżki zawodowej już na studiach okazuje się przydatne, kiedy zaczynamy zarobkowo wykonywać „wyuczony” zawód. Cudzysłów nie jest tu przypadkowy - w murach wydziału nie nauczyłem się dziennikarstwa. I nikt z Was się nie nauczy. Teorie naukowe i medioznawcze zaplecze są - przy dobrym wykładzie - naprawdę interesujące, ale bez umiejętności warsztatowych w pisaniu i montażu, czy specjalizacji zdobywanej przez lata nie doprowadzą nas do tego zawodu.

Nie ukrywam, że w moim przypadku nie obyło się bez łutu szczęścia. W poszukiwaniu pracy związanej z wykształceniem słałem maile do lubelskich redakcji. Z związku z odejściem dziennikarki nowego człowieka do redakcji szukał „Nowy Tydzień”. Rozmowa z szefem była krótka: potrzebowano kogoś do spraw społecznych i miejskich, a tak się składało, że takie teksty w swoim portfolio posiadałem. Bez kontaktów zadecydowałem, że próbuję. Od początku na głęboką wodę.


Nieprzyjemne przyjemnego początki

Jak domyślacie się wejście nie należało do przyjemności. Nowy zawsze jest na cenzurowanym, zwłaszcza jeśli to „świeżak” po obronie. Dostosowanie się do profilu gazety (nie ma mediów obiektywnych!), zebranie kontaktów i wyczucie czym jest elastyczny system pracy trwało trochę czasu. Do dziś przeżywam - a któż by nie przeżywał! - wycinkę części materiału. Brutalne prawo rynku, interes pracodawcy, a może selekcja pod względem atrakcyjności? Myślę że wszystkiego po trochu, jak w całym dziennikarskim świecie. Jeśli dalej chcecie w to brnąć to przygotujcie się na taki obrót spraw albo… wybierzcie literaturę lub copywriting.

Etap udowadniania to chyba najtrudniejszy czas zawodowej próby. Ułożenie relacji z zespołem, sprawy techniczne, wewnątrzredakcyjne relacje - czemuż czekałem z tym do obrony! To wszystko rzutuje na warunki, w jakich wykonuje się ten zawód, a im bardziej sprzyjająca otoczka, tym łatwiej odreagować stres. Nie znika on z początkiem, z czasem wlicza się w „koszty” wykonywania zawodu.

Nielimitowany czas pracy ma swoje plusy i minusy. Wyjście przed południem dla załatwienia prywatnej sprawy - taka możliwość brzmi super. Z drugiej strony sporo istotnych spotkań, konsultacji odbywa się popołudniami, gdy zaangażowani w nie ludzie są już po godzinach. Dziennikarze skrupulatnie wówczas pracują, a jeszcze później obrabiają materiały. Dopytują, wydobywają esencję, szukają czegoś ekstra. Czegoś co nie znalazło się u konkurencji.

Kończąc - w zawodowstwie nie ma czasu na naukę. A rozeznanie się w każdym, czy to lubelskim, ogólnopolskim, branżowym „klimacie” to rzecz nie do przeskoczenia. Najlepiej jeśli na starcie podpieramy się latami doświadczeń. Im mniej wiedzy na start, tym więcej do nadrobienia w przyszłości. Jeśli zatem już teraz jesteście specjalistami, czy to w zakresie kultury, sportu, psychologii i lubicie o tym pisać, to nie ustawajcie w realizacji. W połączeniu z łutem szczęścia i wytrwałością w budowaniu pozycji zawodowej trybik dziennikarskiej machiny wchłonie was zanim obejrzycie się za siebie.




25-tka pod znakiem pisania (25 postanowień na przyszłość)

Ćwiartka na karku nadchodzi w czasie mozolnego budowania pozycji zawodowej. Życie i utrzymanie się z pisania wymaga gigantycznego nakładu sił, organizacji pracy, dywersyfikowania  dochodu. W przeddzień urodzin jestem rozpisany na całego; właśnie obrabiam drugą sesję rady miasta i sprawy z kilkunastu dzielnic Lublina, wieczorami czekają już na mnie kolejne poradniki sportowe. W odstawkę poszły skoki narciarskie, blog również - siłą rzeczy - musiałem „spowolnić”. Ale na ten post specjalnie znalazłem wieczór. Nawet nie jeden.

25 wiosen to całkiem pokaźna sprawa. Jest już co wspominać, ale niniejszym postem wyglądam raczej w przyszłość. Zarówno tę bliższą, ale i tą z odległymi wizjami. Zainspirowany pomysłem Ukochanej postanowiłem zebrać 25 postanowień, tych z pogranicza marzeń i realnych celów, które zrealizuję - mam nadzieję - w kolejnych latach życia.
Nie przedłużając. Co uwzględniłem na liście Chudego.

1. Tydzień-dwa tygodnie wolnego od pracy. Chroniczny stres, czujka pod telefonem, rozmycie czasu pracy i odpoczynku - to dla dziennikarza wycieńczające doświadczenie. Dłuższa chwila luzu potrzebna jest mi od zaraz. Spód piramidy Masłowa moich oczekiwań na dziś.

2. Zacznę zdrowiej jeść. O wiele zdrowiej.

3. Wystartuję w triathlonie, postanowienie powiązane z powyższym postulatem :D

4. Wybierzemy się z dziewczyną na wolontariat, najlepiej zagraniczny.

5. Odłożę i kupię za pisarską-polską, a nie dorywczą-brytyjską krwawicę samochód. Chociaż drugiej nie wykluczam.

6. Odbędę staż/praktykę w dużej redakcji. Obędzie się bez tytułów, łatwo o przypięcie takiej, a takiej „metki”.

7. Znajdę sobie nowe mieszkanie/pokój

8. Nauczę się gotować kilka posiłków od zera. Lata lecą, a tą sferę zaniedbałem kompletnie, głównie przez pracę i własne rozleniwienie. Od razu pieniądze zostaną w portfelu… Rosół, placki ziemniaczane a`la Chudzi, zacząć wystarczy od prostych sałatek warzywnych…

9. Nauczę się w stopniu komunikatywnym jednego z języków wschodnich.

10. Zagram w tenisa ziemnego. Zawsze o tym marzyłem, oglądałem Federera, Radwańską ale w życiu nie zasmakowałem odbicia rakietą na korcie.

11. Objadę Lublin rowerem w jeden dzień. Ale najpierw

zdobędę krańcowe punkty miasta (przy tabliczkach wjazdowych), cztery kierunki (12).

13. Oglądnę finał Ligi Mistrzów/ Euro lub mundialu. Jak marzyć to marzyć, może jeszcze z akredytacją „Press”?             

14. Dziennikarski wywiad rzeka. Oczywiście ja w roli pytającego. Na chwilę obecną trudno wskazać kogoś takiego z kim zarwałbym niejedną noc dla wywiadu.

15. Wyjadę do Gruzji lub Armenii, jak Bozia pozwoli to i Rosji. Dopiero po poznaniu „Wschodu”, na dorobku i mniejszym spontanie obiorę drugi kierunek, czyli

na państwa zachodniej Europy. Najlepiej by je poznać i popracować w jednym z nich (16)

17. Zrobię podyplomówkę, w tym momencie celuję w marketing i reklamę, potęga przekazu robi dziś swoje.

18. Poprawię się w zakresie autoprezentacji i wystąpieniach publicznych.


19. NAPISZĘ KSIĄŻKĘ. Na ten moment nie mam pomysłu (poza zbiorem co ciekawszych zapisków z bloga), ale gdzieś w głowie krąży wizja trwałego nośnika ze swoimi publikacjami. Najprawdopodobniej sprawa, którą poniosę dalej, jest jeszcze przede mną. Nie wiem czy zacznę po 30-tce, 50-tce, czas pokaże.

20. Podszkolę się w fotografii, kupię lustrzankę.

21. Zbiorę pokaźną biblioteczkę co ważniejszych publikacji osób ze świata historii, sportu, mediów.

22. Przejadę SZLAK GREEN VELO. 5 województw, 2000 kilometrów, wyjazd z rodzinnej Stalowej Woli na wyciągnięcie ręki…

23. Osiądę w domu pod ulubionym Lublinem, wciąż myślę z której strony.

24. Poprawię wynik w maratonie, zapewne bliżej 30-stki.

25. Zluzuję na niektóre sprawy, zirytowanych ludzi, z którymi mam i będę miał styczność.

P.S Lista zawiera sprawy, które zgodziłem się upublicznić. Dotyczą wyłącznie personalnych planów. Zapraszam do dyskusji, wymiany doświadczeń itp. :)




 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls