Kto przełamie austriacką passę w TCS?

System rywalizacyjny K.O., cztery skocznie z Austrii i Niemiec. Przed nami kolejny, 64 Turniej Czterech Skoczni. Po siedmiu latach austriackich trumfów największe szanse na zgarnięcie złotego orła mają inni. Prevc, Freund, a może któryś z Norwegów – czy ktoś wzniesie się na wyżyny swoich możliwości i przełamie monopol skoczków z alpejskiego państwa?  
Jak przed każdą imprezą sportową – przewidywania opierają się na zawodach poprzedzających główną rywalizację. W tym roku pierwszy period Pucharu Świata należy zdecydowanie do Petera Prevca. Wyjąwszy jeden konkurs w Lillehammer, Słoweniec nie schodził w tym sezonie z podium. Trzema zwycięstwami z rzędu udowodnił, że drugie miejsca zajmowane przez niego na początku sezonu nie osłabiły jego siły mentalnej. Od zawodów w Niżnym Tagile as Gorana Janusa lata jak nakręcony, auzyskiwaną dominacją punktową przypomina nam najlepsze początki sezonów w wykonaniu Thomasa Morgensterna, Gregora Schlierenzauera, Adama Małysza. Dodam tylko, że wymienieni wyżej dominatorzy listopadowo-grudniowej części PŚ podnosili później w Planicy większą z kryształowych kul.
W rozkładzie sił w absolutnej czołówce pozostał główny rywal Prevca, czyli Severin Freund. Choć Niemiec zwyciężył w tym sezonie dwukrotnie, w ostatnich konkursach nie zbliżył się do poziomu prezentowanego przez Słoweńca. Ponadto pojawiły się u niego problemy z lądowaniem – w Engelbergu dwukrotnie ratował się przed upadkiem (w tym samym konkursie w podobnych okolicznościach upadł Richard Freitag – przyp. red.). Wyeliminowanie problemu z wykończeniem skoku to jednak zbyt mało; myśląc o wygraniu TCS, Freund musi wzbić się na aktualny poziom formy Słoweńca. A gdzież miałby to uczynić, jak nie w kolejnych dwóch konkursach przed swoją widownią?

W austriackim obozie najlepszą dyspozycję prezentuje Michael Hayboeck, sklasyfikowany aktualnie jako szósty skoczek sezonu. Ubiegłoroczny zwycięzca Stefan Kraft miewa jedynie przebłyski tamtej formy, stąd też, choć plasuje się w czołowej „dziesiątce”, jego ambicje sięgają znacznie wyżej. Obaj musieliby wskoczyć na wyższy poziom, by rywalizować z Prevcem czy Freundem. Nie na trzecim, czwartym, a piątym miejscu w ekipie Heinza Kuttina umieszczam Gregora Schlierenzauera. Niegdysiejszy dominator męczy się na skoczniach niemiłosiernie, jeśli miałby być dokoptowany do drużynowej czwórki to tylko ze względu na doświadczenie.

Norweskie trio „gniewnych” (Kenneth Ganges, Johann Andre Forfang, Daniel-Andre Tande) weszło w sezon bez najmniejszych kompleksów, jednak o względnej stabilizacji w wykonaniu każdego z nich – na przykładzie dwóch skoków konkursowych – trudno mówić. Sito długiego sezonu pokaże, czy i którzy z Norwegów utrzymają się w ścisłej czołówce. Aktualny układ wskazuje, że młodość wygrywa z doświadczeniem. Domen Prevc, Andreas Wellinger czy wspomniani Norwegowie punktują lepiej niż dawni trumfatorzy TCS, tacy jak Andreas Kofler, Jakub Janda czy ciułający punkty Schlierenzauer.

Z dalszych pozycji zaatakują starsi, wprawieni w pucharowych bojach „weterani”. O brakującego w kolekcji narciarskich triumfów powalczy Simon Ammann, ostatniego słowa nie powiedział przecież aktualny sąsiad z klasyfikacji Noriaki Kasai. Nam marzy się „choćby” miejsce w trójce, odbudowanego po świętach Kamila Stocha

Komentarz dostępny także w portalu Skokipolska.pl


Ideą czy bagnetem, czyli jak odwrócić bożka konsumpcjonizmu


Konsumpcjonizm to, jakby nie patrzeć, symbol i trudny do odwrócenia proces naszych czasów, który odbija się na życiu codziennym zwłaszcza w rozwiniętych społeczeństwach bogatej Północy. Urzeczywistnieniem tej idei (a może ideologii?) jest społeczeństwo konsumpcyjne, które charakteryzuje nie tyle pogoń za kolejnymi zakupami, co zamiłowanie do wygody i hedonizmu przeżywanego „tu i teraz”. Niniejszym esejem chcę zarysować skalę tej cywilizacyjnej choroby przez nawiązania do konsumpcjonizmu w starożytności, po jego dzisiejsze zastępowanie religii, systemów filozoficznych, wypieranie idei społecznictwa.

Pseudoetyka

Myśląc o społeczeństwach, a właściwie cywilizacjach - jeśli spoglądamy znów w przeszłość - do tej pory zwykłem twierdzić, że korzenie konsumpcjonizmu sięgają raczej antycznego Rzymu czasów cesarstwa, aż do samego upadku. Niestudiowana przeze mnie w sposób wystarczający starożytna Grecja jawi się zdecydowanie jako ojczyzna filozofów, a więc idei, społecznictwa, raczkującej demokracji bezpośredniej. Czyli świata „czystego”, nieskażonego (teoretycznie) materią, korupcją itp. W podobnym do Sokratesa i Platona czasie świat w sposób konsumpcyjny tłumaczyli jednakże Cyrenejczycy, a nieco później, bo w okresie helleńskim i początkach chrześcijaństwa, Epikurejczycy. Ich filozofia na ludzkie poznawanie świata koncentrowała się niemal wyłącznie na odczuwalnym przezeń szczęściu, co niemal nie różni się od sposobu w jaki pojmują świat małe, rozpieszczane miłością, zabawkami i słodyczami dzieci. Mówimy tu o korzeniach, formowaniu się takiego stylu życia i pojmowania świata, ale to właśnie dzisiaj coraz więcej ludzi przechodzi na „konsumpcyjną stronę mocy”.

Już starożytnie rozumowali, że konsumeryzm to dążenie do własnego, indywidualnie pojmowanego szczęścia. Własnego, oderwanego od interesu grupy. W skrajnych przypadkach „uzależnienie” od brania, posiadania itp. nie wychodzi poza zakres fizyczno-cielesnych doznań. Przez takie psucie moralności rozważanie w kategoriach idei i stanie na straży, piastowanie urzędów państwowych jawi się jako coś kompletnie mijającego się z pierwotnym założeniem. Rozumieli to filozofowie tacy jak Platon, którzy widzieli jedyny ratunek w oparciu państwa i jego instytucji na filozoficznych mędrcach.

Choć uczniowie Epikura „ćwiczyli” się w obiektywnej ocenie skutków jakie wywołuje konsumpcja, kontynuowali poniekąd dzieło infantylnych Cyrenejczyków. Konsumeryzm na trwałe zadomowił się w cesarstwie rzymskim. W średniowieczu stłamszony jego pierwiastek charakteryzował on przede wszystkim pogan. Budujący podwaliny cywilizacji europejskiej uniwersalizm, utożsamiany z porządkiem który zapewniał dualizm cesarsko-papieski, ukrócił wszystko co utożsamiano z człowiekiem, a tym samym wulgarną wręcz etykę z czasów starożytnych. Rządza konsumpcji „powróciła” niejako w czasie humanizmu renesansowego.


Idea czy sowietikus?

Konsumpcję ogranicza w społeczeństwach demokratycznych rozum (każdy inaczej rozumie kwestię konsumpcji i inaczej „opiera się” jej), ekonomiczne ryzyko (głównie przedsiębiorcy i inwestorzy) oraz niepewność finansowa (kiedy działa argument braku środków na kolejne egzemplarze, choć mając kasę kupilibyśmy je). Cywilizacja supermarketu stymuluje jednakże chęć ciągłego zwiększania konsumpcji, zarówno materialno-produktowej, jak i związanej z usługami które mają zadowolić nasze powierzchowne potrzeby związane z wyglądem, odczuwaniem, typu fitness, aerobik, siłownia, masaże.

W połączeniu z kwestiami własności i posiadania konsumpcjo-twórczy Zachód miał w historii jednego wielkiego przeciwnika ideologicznego - Związek Radziecki. Ojczyzna socjalizmu, państwo jawnie wyklinające konsumpcyjny styl życia zgniłego Zachodu, oferowała w zamian milionom obywateli przaśną, wojskowo-komunałową jakość życia. W każdym wymiarze, poczynając od politycznego przez psychologiczny, ekonomiczny na społecznym kończąc. Korzyści realizować miało państwo, podpierając się niejawną przemocą wewnętrzną (przypisanie do ziemi na wzór średniowiecznych chłopów, cały system łagrów, nad-uprawnienia funkcjonariuszy bezpieczeństwa NKWD) i zewnętrzną (wojna jako naturalne przedłużenie polityki). Ten system polityczny był kompletnie niewydolny w czasach pokoju; dobra konsumpcyjne stanowiły w ZSRR rarytas dostępny od święta lub wyłącznie dla socjalistycznej elity.
Analogią homo-sowietikusa względem przeżartego konsumpcją obywatela Zachodu jest jego permanentna barbaryzacja. Dla pierwszego "systemu" swoistym bożkiem jest partyjny wódz, kapłanem-mędrcem enkawudzista lub inny człowiek munduru, którego rozkazy wykonuje się z absolutnym oddaniem. Kontrpropozycja do konsumpcyjności wiąże się z potrzebą wojny, przebywania w okopie, obozie reedukacyjnym i myśleniu o lepszym jutrze, pokazaniu zepsutym kapitalistom co jest lepsze. Tak tworzy się marzenie o utopii, która z racji niewydolności gospodarczej państw komunistycznych nigdy nie nastąpi. Dla człowieka Zachodu bożkiem jest ekspedient, sprzedawca, a podawany przezeń towar-usługa środkiem docelowym, który zapewnia mu całe szczęście. Nowego rodzaju świątynią jest centrum handlowe. 
Oba światy usuwają ideę, uznając ją za narzędzie nie na miejscu, przeszkadzające. Dlatego też w hedonistycznym konsumpcjonizmie jak i komunizmie nie ma miejsce na wiarę, czy religię jako nawet coś autonomicznego, będącego propozycją do wybrania. Wygrać może niestymulowana chęć posiadania lub grożenie lufą karabinu.

Powrót do idei

Wyrzeczenie się idei na rzecz zaspokajania potrzeb ma wiele nazw zamiennych: choroba naszych czasów, dekadencka fala, superdeliczny bazar. Co zrobić, aby w skażonej konsumpcjonizmem cywilizacji Zachodu nastąpiło swego rodzaju odwrócenie tej tendencji? W zestawieniu idee versus permanentna wojna wybieram pierwszą ścieżkę „naprawy”. Żyjąc w innych czasach niż starożytni mędrcy z Aten chętnie powtórzyłbym za nimi, że narastające różnice ekonomiczne - których ujściem jest nieokiełznana konsumpcja - są źródłem niepokojów, zbrodni, a w najgorszym scenariuszu wojen państwowych.



-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Esej powstał jako praca w ramach Polsko-Amerykańskiej Akademii Liderów (kurs online).
fot. Pixabay (3)




 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls