Po odpadnięciu wczoraj Jerzego
Janowicza w półfinale Wimbledonu możemy spokojnie przeanalizować, nie bez
przesady to napiszę, najlepszy turniej wielkoszlemowy Polaków w historii tenisa.
Janowicz i Radwańska w
półfinałach, w dodatku z szansami na finały (tak obydwoje), Kubot w
ćwierćfinale, wyeliminowany przez naszego „Jerzyka” – o takich wynikach nasi
tenisiści, szczególnie panowie mogli jeszcze pół roku temu jedynie pomarzyć. Nad
szansami na triumf Radwańskiej nie będę się rozwodził, ale dołożę swój głos w
dyskusji- takiej szansy jak mecz z pogromczynią Sereny Williams, Niemką Sabine
Lisicki, w półfinale Polka może już nie mieć…
O Janowiczu wspominałem na blogu
jeszcze w tamtym roku jesienią, kiedy to wbił sportowy światek w osłupienie
dochodząc do finału prestiżowego turnieju ATP w Paryżu. Po tym turnieju wypalił
w górę rankingu, przeobraził się z nieznanego szerszej publiczności tenisisty z
poza czołowej setki w rozstawionego kandydata do walki o największe turnieje. Czyli
te wielkoszlemowe.
Nad Wisłą euforia, która przyszła z Paryża była nie do popisania, media
już widziały Jurka w finale Australian Open. Tam nie poszło najlepiej,
zapamiętaliśmy z występów Janowicza, nerwowe krzyki i kłótnie z sędziami
aniżeli grę na najwyższym światowym poziomie.
Teraz największym sukcesem 22-latka jest półfinał Wimbledonu. Moim
zdaniem Janowicz zaprezentował się w półfinale z reprezentantem gospodarzy –
Andym Murrayem, bardzo dobrze. Umie z nim grać (pokonał go jesienią w Paryżu, wtedy
była to jedna z największych sensacji roku w tenisie), nie przestraszył się
trybun wielkiego kortu, które niemal w całości były za Szkotem. W tie- breaku
wygrał pierwszego seta, w drugim prowadził 4:1… I w tym momencie coś się
zacięło- Murray wrócił do pewnej gry. Co nie znaczyło, że jest po meczu-
Janowicza wspierał niezawodny serwis, równie widowiskowo wygrywane wymiany i … gra
bez kompromisów z celowaniem piłką w samego przeciwnika. Po jednej z takiej
piłek Janowicz obronił się przed setballem, co komentatorzy ocenili jako wypowiedzenie
sportowej wojny Szkotowi. Niedosyt po świetnym meczu Polaka pozostał, wyniku
jednak nikt nie kwestionuje, Murray był lepszy i wygrał zasłużenie.
Oglądałem walkę Janowicza w 1/8 finału z Austriakiem Melzerem. Nasz tenisista
rozgrywał słaby mecz, męczył się niemiłosiernie z niewygodnym, leworęcznym
rywalem. Bez wątpienia pobyt w turnieju w Londynie przedłużyła naszemu Janowiczowi
jego najmocniejsza broń- potężny serwis. Ale wygrał ten mecz, pokazał to co powinien mieć czołowy gracz- silną psychikę i umiejętność zwyciężania w trudnych, "wymęczonych" meczach. W tym
samym czasie Kubot, nierozstawiony tenisista z poza setki, walczył z Francuzem
Mannarino. To były meczowe maratony, wyszarpane zwycięstwa Polaków w piątych setach. Zwycięstwo dało Kubotowi pierwszy w historii awans do 1/4 i bój z ... Janowiczem. Polski mecz na Wimbledonie w tej fazie, w której powinni mierzyć się hegemoni dyscypliny - Szwajcar Federer i Hiszpan Nadal- tego nie moglibyśmy sobie wymarzyć! To, że wpadną na siebie w ćwierćfinale oznaczało, że jeden nich będzie walczyć
o finał.
W kraju w którym rządziła (i póki co trzyma
markę) Radwańska, mamy w końcu męskie odciążenie w tej dyscyplinie. Janowicz,
wychowanek polskiego systemu tenisowego pokazuje, że można odnieść sukces
pochodząc z kraju nad Wisłą nie uciekając w międzyczasie do lepszych zagranicznych
federacji ( tj. jak Kubot, który trenuje w Czechach). To jest jeden z „niepodważalnych”
argumentów za tym, by ZAWSZE kibicować swojemu rówieśnikowi J
0 komentarze:
Prześlij komentarz