Kiedy nie można spokojnie usiedzieć…

   
  Pęd życia, obowiązków, wyzwań, niezwykli ludzie z jeszcze bardziej niezwykłymi doświadczeniami, chłonne umysły, nawet po pięciogodzinnym śnie, hektolitry kawy, herbaty i procentów płuczących magnez w tempie zatrważającym- to wszystko można sprowadzić do jednego słowa. MŁODOŚĆ. Taka, która nie pozwala spokojnie usiąść na czterech literach, nakręca nas nie tylko w roku szkolnym czy akademickim, ale w szczególności (studencką brać na pewno!) na wakacjach.

   Nie jestem zwolennikiem pamiętnikarstwa w blogowej formie, ale należy w kilku słowach wytłumaczyć przyczyny mojej dłuższej nieobecności w cyberświecie. Do głównych sprawców odbicia mnie od życia sieciowego były przygotowania do obrony licencjackiej ( operacja „Dyplom” zakończyła się powodzeniem) i tygodniowy wyjazd na Wakacyjną Akademię Reportażu imienia Ryszarda Kapuścińskiego. Obronę i towarzyszące jej emocje odstawiam na bok, więcej emocji - tak, to nie paradoks- wzbudził pobyt na wspomnianej Akademii.  Moją kartą przetargową, której zawdzięczam pobyt w Siennicy Różanej, był reportaż ( pisany na wyczucie, do pełni gatunku jeszcze trochę brakuje) o pobycie w Zakopanem na skokach narciarskich w tym roku. Relacja z trzech dni zimowego święta pod Tatrami spotkała się z życzliwą oceną organizatora Akademii i rekrutera, redaktora Franciszka Piątkowskiego. Na takich ludzi warto czekać na swojej „ścieżce”.


   Moja dłuższa absencja spowodowana była brakiem dostępu do sieci, ale i zajęciem się sprawami reporterskimi. Podczas tygodniowego zjazdu w Siennicy Różanej, spokojnej wsi pod Krasnymstawem na Lubelszczyźnie, zwanej chlubnie stolicą polskiego reportażu,  wysłuchałem wykładów czołowych polskich twórców tego gatunku: Krzysztofa Mroziewicza, Witolda Szabłowskiego czy Lidii Ostałowskiej. Na części pierwsze rozbieraliśmy reportaż radiowy ( Katarzyna Michalak), nie pominęliśmy fotoreportażu i analizy słowotwórczej ( Urszula Glensk). Anegdoty pana Mroziewicza z czasów pełnienia funkcji korespondenta wojennego, a później ambasadora, zarzucane na wieczornych spotkaniach, rozszerzały nasze uśmiechy do granic możliwości.


   Tydzień w arkadyjskim plenerze i to bez sieci, zgiełku, zwały obowiązków- z początku wątpiłem w przestawienie się ze świata, w którym liczy się każda minuta i żmudne, codzienne obowiązki. Po takim tygodniu człowiek czuję się jakby… lżejszy. Na wadze także. Naładowany, zrestartowany (tylko nie zresetowany), a jednocześnie osłuchany i nauczony czegoś nowego, wracam do swoich powinności ze zdwojoną siłą. Nie wiem na ile wystarczy, rachuję i przewiduję, że uda mi się odpowiednio ją wykorzystać.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls