Już niebawem, bo 1 marca, będziemy
obchodzić Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Rzekłoby się niedocenianych,
może nawet zapomnianych. W narodzie, którego podziemie przelewało krew w powstaniu warszawskim, wyzwalało Wilno, dokonywało dywersji i sabotażu na tyłach wojsk
Rzeszy, mało kto wie o ich wyczynach, uparciu i wielkiej determinacji. Wyklęci,
po ostatecznym „wyzwoleniu” Sowietów, nie zaprzestali walki, nie złożyli broni.
Chcieli walczyć o prawdziwie wolną Polskę. W powojennej rzeczywistości czekały ich
straszne czasy- podjęcie bezsensownej walki z rozbudowywaną machiną państwa
socjalistycznego, złożenie broni i poddanie się, bądź ucieczka zagranicę…
Dlaczego wyklęci? Jest to
określenie nacechowane negatywnie, obrazujące stosunek Sowietów do wojsko
polskich podlegających rządowi w Londynie. Dla czerwonoarmistów instruowanych przez enkawudzistów lub politruków, a później także dla Ludowego Wojska
Polskiego, żołnierz „podziemia”, nieważne czy z dowództwa dywersji czy leśnej
partyzantki, oznaczał takiego samego wroga jak znienawidzony hitlerowiec. Był
on wrogiem klasowym, bandytą, traktowanym gorzej niż najwięksi kryminaliści. Po
wkroczeniu oddziałów „sojusznika naszych sojuszników”, na terytorium
Rzeczpospolitej przystąpiono do szybkiego utrwalania nowego porządku w wersji
radzieckiej i wynajdywania tych, którzy nie pogodzili się z nowym ustrojem. Wojskowych,
którzy po rozwiązaniu Armii Krajowej przez generała Leopolda Okulickiego nie
złożyli broni, czekały ciężkie czasy egzystencji…
Sytuacja była pochodną wydarzeń
na arenie międzynarodowej- Polska, „odstąpiona” przez zachodnich aliantów już w
1943 roku, po wojnie miała znaleźć się w sowieckiej strefie interesów. Tym
samym był to wyrok na polskim podziemiu, które samo musiało określić swoją
postawę wobec wojsk i administracji „wyzwalającego” brata. Uznanie PKWN i Rządu
Tymczasowego przez większość państw świata, anulowało ważność legalnego rządu
polskiego w Londynie. Koniec drugiej wojny światowej dla „podziemia” nie
oznaczał radości i końca walki- okupacja wciąż trwała, zmieniła tylko swój
odcień- z brunatnego na czerwony. Wyklętych dotknęło to w szczególności.
Podziemie traciło swoich
przywódców- ostatni zwierzchnik AK- generał Leopold Okulicki wraz innymi
wojskowymi, zostali przez Moskwę porwani, przetransportowani samolotem na
Łubiankę i osądzeni według prawa radzieckiego w słynnym procesie „szesnastu”. W
kraju terror nie ominął innych: byłego więźnia Oświęcimia rotmistrza Witolda
Pileckiego oraz przywódcy Kedywu generała Emila Fieldorfa. Podobny los czekał
setki, tysiące innych żołnierzy, którzy nie poszli na układ z komunizmem-
żołnierzy wyklętych.
Los partyzantów leśnych wcale nie
był lepszy. Stalinizm umacniał się coraz bardziej, społeczeństwo zmęczone wojną
miało jej dosyć. Pojawiali się zdrajcy i szpiedzy - kolejne kierownictwa WiN-u
były inwigilowane, agenci bezpieki przenikali do struktur organizacji. Śmierć
ostatniego przywódcy- Łukasza Cieplińskiego- jest symbolem końca
zorganizowanych walk polskiego podziemia, zapoczątkowanych jeszcze we wrześniu
1939 roku przez Związek Walki Zbrojnej. Śmierć ostatniego partyzanta AK, Józefa
Franczaka (1963 r.) zamyka w klamrę jakże długi okres walk wyzwoleńczych,
zapoczątkowany jeszcze w czasach zaborów.
Józef „Ogień” Kuraś, którego
pomnik miałem przyjemność zobaczyć w drodze na Turbacz, 18- letnia (!) Danuta „Inka”
Siedzikówna, która działała na Wileńszczyźnie, czy Marian „Orlik” Bernaciak walczący
z bezpieką na Mazowszu i Lubelszczyźnie, to tylko nieliczni z wyklętych,
którzy zapisali się w historii Polski złotymi zgłoskami, ale których historia nie pozwoliła docenić... Dla niepodległości poświęcili całe swoje życie, oddając krew, przechodząc wcześniej niewyobrażalne tortury. Jednak nie nazwałbym ich wyłącznie romantykami, spadkobiercami
idei Mickiewicza, młodopolskimi herosami, rzucającymi się w bezsensowną walkę z zalewającym
Polskę czerwonym terrorem. Mieli wielkie wartości i nie wyobrażali sobie
współistnienia z paskudnym i obłudnym totalitaryzmem. Ginęli albo w niebezpiecznych akcjach, albo złapani dostawali się w ręce znienawidzonych ubeków, którzy katowali ich na śmierć.
Cieszy fakt, że coraz częściej
wspomina się o wydawałoby się- zapomnianych- żołnierzach. Chciałbym, aby kiedyś
nazwiska wyklętych były powszechnie znane, aby znalazły się w książkach historycznych,
aby liczne ulice nosiły ich nazwę, aby "Generał Nil", czy "Śmierć Witolda Pileckiego" doczekały się szerokoekranowej produkcji. Wyobrażacie sobie, że wyklęci, swoimi legendami nie ustępują partyzantom z
II wojny światowej, „Antkowi, „Zośce”, „Rudemu”, „Hubalowi”? Byłby to znak, że PRL nie
wykorzenił do końca z naszych umysłów tradycji niepodległościowych i wielkości
naszych żołnierzy, że młode, nieskażone pokolenie chce pamiętać swoich znakomitych przodków.
Cześć ich pamięci!
2 komentarze:
Bardzo ciekawy,śmiały artykuł.Tak mało o tych ludziach dzisiaj wiemy?
Faktycznie, piszę trochę w imieniu innych, ale pytając o Wyklętych, zapewne niewielkie grono pasjonatów historii i prawdziwych patriotów powiedziałoby coś więcej niż sam fakt, że żyli i ginęli po wojnie. Takie historie są ciekawe, tylko czekać na rozgłos...
Prześlij komentarz