Nie, nie zamierzam bojkotować pisania pracy magisterskiej. Cały haczyk polega na tym, że sama magisterka poświęcona będzie ... bojkotom najważniejszych zawodów sportowych na kuli ziemskiej, czyli igrzyskom olimpijskim. A że taka już pisarska powinność, że przed obroną dzielę się swoimi przemyśleniami przez blogosferę czy też formę artykułu, to zapraszam do lektury.
Co łączy politologiczny licencjat z dziennikarską magisterką? Bez wątpienia zimnowojenna smykałka i łatwość w poruszaniu się w tym obszarze historii. Postanowiłem pozostać w zimnej wojnie, ale częściowo wyjść z polityki w inną, bardziej neutralną płaszczyznę, która... została wciągnięta w polityczne gierki. Padło na bliski mi z różnych względów sport. Ten najszlachetniejszy, z korzeniami na greckim Olimpie i tradycjami helleńskimi.
okładka Newsweeka ze stycznia 1980 roku, fot. tumblr/newsweek.com |
Inspiracja
"Trzylatkę" politologii zwieńczyłem pracą, w której opisałem relacje polityczne dwóch krajów socjalistycznych: Polski i Czechosłowacji wobec Związku Radzieckiego w okresie zimnej wojny. Archiwalny wpis na blogu znajduje się tutaj, natomiast jako artykuł niemal naukowy na stronie TwojaEuropa.pl. Zamierzałem pokazać różnice między dwoma sąsiadującymi państwami w przyswajaniu totalitarnego systemu, wynikające z wielu rozmaitych czynników.
Zimna wojna to nie tylko polityka, to także napięcia między dwoma światami wchodzące w inne płaszczyzny życia. Napięcie między mocarstwami wzrastało kilka razy na szczególnie wysoki poziom. Przez zimnowojenne relacje oberwał także sport olimpijski. Ponad 60 państw, zwłaszcza świata kapitalistycznego, na czele ze Stanami Zjednoczonymi, nie wysłało swoich sportowców na igrzyska w Moskwie w 1980 roku. Powodem sportowego bojkotu była sowiecka agresja w Afganistanie rozpoczęta przed końcem trudnego roku w światowym sporcie.
Podrozdziały poświęcone bojkocie igrzysk w Moskwie poświęcę ostatnim miesiącom przed zawodami i samym igrzyskom. W pierwszych podrozdziałach opiszę jak narastało napięcie i jakimi sposobami wywierano naciski polityków na krajowe komitety olimpijskie, swoją drogą apolityczne instytucje związkowe oraz na ich "górę", czyli MKOlem. Pojawią się tutaj zmiany planów (odwołania bojkotu), argumentacje polityków o konieczności startu. Czyli coś czego nie cierpimy - kiedy polityka i sport idą w jednej parze w imię apolitycznej idei olimpizmu.
Drugie podrozdziały poświęcę sportowym poczynaniom na igrzyskach. Pod lupę pójdą najgorętsze rywalizacje sportowców, pełne pobudek ideologicznych i szowinistycznych. Takim gestem był bez wątpienia gest Kozakiewicza. Polska i ZSRR w jednym bloku szły, ale nasz skoczek chciał coś przekazać moskiewskiej publice.
Zarys historyczny
Jeszcze trochę opowiadania historii. Dzięki mediacjom szefa MKOl Michaela Killanina część państw zachodniej Europy (Wielka Brytania, Francja, Hiszpania, Dania) wysłały niewielkie reprezentacje do ZSRR. Występowały one na moskiewskich arenach pod szyldem olimpijskim, nie grano im także hymnów narodowych przy ceremoniałach.
Igrzyska w 1980 roku zdominowali sportowcy radzieccy, ogółem sportowcy bloku wschodniego dobyli ponad 80 % złotych medali. Wielu medalistów zapewne nigdy nie stanęłoby na podium, gdyby nie nieobecność faworytów z państw zachodnich (USA, Niemcy Zachodnie, Japonia, Kanada).
Gdyby wskrzesiciel idei olimpijskiej baron Pierre de Coubertin dożył lat osiemdziesiątych, gdyby tylko mógł świadkować temu jak prezydent USA i pierwszy sekretarz KPZR politykują w sportowej imprezie czterolecia byłby załamany. Nieuczestniczenie w igrzyskach miało swoje odzwierciedlenie polityczne cztery lata później, w Los Angeles. Cały okres przed, to jedna wielka tuba propagandowa. Zachodni blok chwalił, wschodni szukał dziury w całym.
Bojkotujący zorganizowali kontr-zawody, coś w rodzaju swojej, alternatywnej olimpiady. Starty sportowców na imprezie bez pięciu kółek olimpijskich nie były tym samym (Amerykanie i reszta mieli swoje Olympic Boycott Games w 1980 roku, państwa socjalistyczne w 1984 roku zorganizowały zawody "Przyjaźń 84").
Magisterka na medal?
Ta materia z pewnością ułatwia nie tyle pisanie, co przyswajanie niezłej porcji szczegółowych faktów. Praca dyplomowa to nie artykuł ani felietonowa kartka, którą ot tak, w okolicznościach sprzyjającej weny wyperswaduję. To selekcja najważniejszych infomacji, przyswajanie niuansów z książek, czasopism, materiałów zdigitalizowanych (żadne didżital moi drodzy). W dalszych planach jest także rozmowa z olimpijczykiem z regionu, który brał udział w jednych z bojkotowanych igrzysk. Fragmentami podzielę się już po całości.
0 komentarze:
Prześlij komentarz