Turniej Czterech Skoczni za nami, a
w klasyfikacjach ciągle ścisk jak nigdy wcześniej. Żółtą koszulkę lidera
nosi skoczek, który doczekał się zwycięstwa pucharowego, cały Turniej padł zaś łupem jego kolegi z pokoju, tego, którego uznawaliśmy
do tej pory co najwyżej za solidnego. Poza Hayboeckim i Kraftem do dziesiątki
wdarli się też Roman Koudelka i Anders Fannemel.
Dwóch Austriaków, Norweg i Czech w tym sezonie dołączyli do „starej
gwardii”, która znajdowała się w czubie rankingów już przed rokiem. Mowa o
Gregorze Schlierenzauerze, Simonie Ammannie, Peterze Prevcu, Noriakim Kasaim i
Severinie Freundzie. W zeszłym sezonie Szwajcar do końca walczył z duetem
austriackim o ostatnie brakujące w jego gablocie trofeum, jednak jak wiemy
trwającego kilka lat monopolu na zwycięstwo Austriaka w TCS nie przełamał.
Słoweniec, wówczas jeszcze poza dziesiątką PŚ, rozpoczynał pogoń za liderującym
Kamilem Stochem. Niemiec skakał solidnie, a apogeum jego formy przyszło na
mistrzostwa w lotach i końcówkę sezonu. Japończyk także zachwycał po Turnieju
Czterech Skoczni, przypominając się światu na starej Kulm i podczas igrzysk w
Soczi, gdzie wywalczył srebro i brąz.
Teraz duet Austriaków rządził niepodważalnie, zwłaszcza na swoich skoczniach. Dla Hayboecka, Krafta, Koudelki i Fannemela, którzy w tym
sezonie dołączyli do „dziesiątki”, a aktualnie nawet „piątki” najlepszych
skoczków w stawce, obecny sezon jest sezonem życia. O tej porze przed
rokiem najwięcej punktów z nich miał Norweg, przy czym zawdzięczał ten stan - jak zwykle - lepszym rozpoczynaniem sezonu. Aktualnie najlepsi Austriacy nie łapaliby
się nawet do drużynowej czwórki, teraz podtrzymali zaś austriacką licencję na wygrywanie TCS. Koudelkę zobaczyliśmy dopiero w Wiśle, nie miał więc na tym etapie cyklu
żadnych pucharowych punktów.
Jesteśmy więc obserwatorami sezonu przetasowań. Do
czołówki możemy śmiało dokoptować kolejnych czterech muszkieterów, mniej lub
bardziej, ale jednak doświadczonych i oskakanych w pucharowej rywalizacji.
Zmaganie o Kryształową Kulę i Mistrzostwo Świata zapowiada się ekscytująco.
Nas smuci w tym momencie fakt, że w mozaice narodów skaczących i
latających po kolejne setki punktów do rankingowych tabel nie ma Polski.
Odkręcanie falstartu przebiega powoli, w tym momencie miejsce w czołowej dziesiątce (Stoch w Innsbrucku) czy dwa miejsca w drugiej
dziesiątce (Stoch i Żyła w Ga-Pa), mimo wszystko powinny cieszyć. Jeśli ma być
lepiej to obecny punkt zaczepienia jest dobry.
Czas na loty, a po nich zawody na polskiej ziemi. Gdzież mają łapać wiatr w żagle, jak nie w Wiśle i Zakopanem?
1 komentarze:
fajny tekścik
Prześlij komentarz