Wyczyn Kamila Stocha przeszedł do
historii polskiego sportu. Nie tylko z powodu złotego medalu najbardziej
prestiżowej imprezy odbywającej się w blasku olimpijskiego ognia.
Złote medale zimowych igrzysk
olimpijskich Polacy zdobywali do tej pory albo w wyniku splotu matematycznego i
sędziowskiego szczęścia (0,1 punktu przewagi Wojciecha Fortuny nad Walterem
Steinerem w 1972 roku, apele o unieważnienie próby Fortuny zostały odrzucone)
albo wyszarpywali je ostatnim tchnieniem (Justyna Kowalczyk, 0,3 sekundy
przewagi nad Marit Bjoergen w biegu na 30 km w Vancouver). Trzecie
złoto dla Polski Kamil Stoch wywalczył w stylu dominatora bezprecedensowego; w
historii zmagań sportowców na zimowych igrzyskach ostatnim skoczkiem, który z
takim rozmachem wskoczył na olimpijski piedestał na średniej skoczni był Espen
Bredesen, któremu przecież pomagała publika w Lillehammer. Od
ostatniej takiej dominacji minęły więc równe dwie dekady.
Stoch “doszlifował” swoją formę w idealnym
momencie. Choć wygrywał ostatnie konkursy przed imprezą czterolecia to mogliśmy
mieć cały szereg dodatkowych wątpliwości. Czy lider Polaków zdominuje rywali na
obiekcie, którego wielkość należy w cotygodniowych zmaganiach PŚ do rzadkości,
czy Prevc, rewelacja treningów Hayboeck albo ktoś z mocnym odbiciem nie
wyskoczy zza pleców na czoło. Jak to w skokach bywa, liczyć mogły się
najmniejsze detale.
Zapoznawcze skoki i seria próbna były
tylko rozgrzewką. Jak powiedział trener Łukasz Kruczek, po nich przyszła
„rozpoznawcza seria próbna, a potem dwa bombowe skoki na które chyba
wszyscy czekaliśmy”. Przed ostatnim skokiem widzieliśmy Stocha
spokojnego, takiego jak w każdych zmaganiach pucharowych. I nieważne czy w tym
momencie na kompleksie RusSki Gorki odbywałby się Puchar Świata, mistrzostwa
Rosji, świata czy igrzyska olimpijskie. Kolejność pozostałej czterdziestki
dziewiątki skoczków byłaby może inna, ale zwycięzcą zmagań byłby ten sam
skoczek. Kamil Stoch.
Wszystko
zagrało jak w szwajcarskim zegarku. W kontekście pojedynków z Simonem Ammanem
fortuna wróciła z powrotem do Polski. Skoczek w kasku z biało- czerwoną
szachownicą skakał, wróć, latał w innej lidze narciarskiej. Nie zamierza jednak
poprzestać, jak powiedział na konferencji prasowej – wierzy, że sukces i medal
nie przeszkodzą mu w dalszej części igrzysk.
Okazja
do kolejnych odlotów już od środy, 12 lutego. Kulminacja napięcia nadejdzie w
sobotni wieczór 15 lutego, kiedy na dużej skoczni Stoch może przejść do annałów
polskiego sportu. A jeśli koledzy z drużyny zaprezentują się tak jak na
średniej skoczni (Maciej Kot był 7., Jan Ziobro 13. przyp. red.) to medal w
drużynie mamy w kieszeni.
P.S.
W
czasach sieciowo- euforycznej burzy mózgów, kiedy komentarze do historycznych zwycięstw
polskich sportowców zostają wypowiedziane, zapisane i wklepane w przeglądarkę w
przeciągu doby możemy jedynie udostępniać efekty obcej inwencji. Ale za to
jakiej!
Kto jeszcze nie widział Stocha jako asa przestworzy
niech kliknie w LINK
Tekst umieszczony również w serwisie Skokipolska.pl
Tekst umieszczony również w serwisie Skokipolska.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz