Skąd pomysł na góry poza granicami Polski? Z dziewczyną wypracowaliśmy konsensus. Ona chciała w Bieszczady, mnie ciągnęło na Ukrainę. Połączyliśmy nasze oczekiwania, wycelowaliśmy w główny kurort regionu. Szybkie bukowanie, kupiłem bilety do Przemyśla. Dalej już się potoczyło.
![]() |
Pokonaliśmy z przesiadkami około 500 kilometrów. Bus-autobus-pieszo przez granicę-bus-tramwaj we Lwowie-pociąg :) |
Ukraina. Dzikie bezdroża, przepyszny kwas, bezpośredni ludzie. Mam wrażenie, że jesteśmy tak blisko (geografia, również historia i język), a tak daleko, jeśli chodzi o mentalność. Dużo by mówić, dlaczego. Tutaj jedynie namiastka.
Postawiliśmy na piesze przejście granicy między miejscowościami Medyka i Szegini. Przechodziłem już tutaj dwa lata temu. Poszło jak z płatka, chyba z 15 minut u obu pograniczników.
Weszliśmy w świat, gdzie planowanie na czas traci na znaczeniu. Gdzie panem sytuacji jest kierowca autobusu, głowa rodziny, szef knajpy. Ta doza niepewności odbiła się przy powrocie. Nic nie przewidzisz, a nerwów zwyczajnie szkoda. Owszem, są jakieś "pewne" dojazdy, ale i tak to kierowca zadecyduje kiedy ruszycie. Najczęściej, gdy zbierze pełny autokar...
Dworzec kolejowy we Lwowie zrobił wrażenie |
Ale po kolei. Wytelepało nas porządnie już w pierwszej marszrutce (ukraińskie żółte busiki, między miastowe i miejskie) do Lwowa. Po tym mieście spodziewałem się nieco więcej. Miasto nie żyje nocą. Gaśnie przed 23, kiedy galicyjska konkurencja – Kraków – baluje w najlepsze. Wiem co mówię, niedawno oblewaliśmy w Cracovii kawalerski kolegi. We Lwowie po północy działa kilka knajp na krzyż. Świecą się jedynie lampy samochodów i kilka latarni miejskich.
Nocą strach chodzić po Lwowie. W sumie to chyba po każdym mieście Ukrainy. Panuje tu przekonanie, że kierowca jest panem dróg. Nie puści, zastawi, wymusi pierwszeństwo. I nic mu nie zrobisz. Nocami aż gryzie jak "Bohuny" szorują po lwowskim bruku ze sto na godzinę.
Ale Lwów był dla nas tylko chwilą. Następnego dnia wpakowaliśmy się z samego rana w pociąg do Jaremczy. W głowie myślami byłem już w górach. Akurat wsiedliśmy do pociągu z kuszetką. Pierwszy raz rozłożyłem się i wypocząłem w pociągowym łóżku. W porównaniu do busików, które telepią na ich wertepach jazda pociągiem to na Ukrainie prawdziwy luksus. Z powrotem nie udało się zarezerwować pociągu, następnym razem trzeba to robić z wyprzedzeniem.
W drodze na Górę Makowycja - wys. 984 metry, ale podejście "konkretne". I widoki cudowne, po prawej huculska bacówka i lokalne terenówki, którymi zasuwają na sam szczyt... |
Przed południem wysiedliśmy w kurorcie. Otoczony jest z każdej strony górami. Hucułowie, tutejsi górale, choć mieszkają w Bieszczadach to stylem życia przypominają "nasych gorali z ciupasko, ze hej!". Z historii wynika, że nazwa hucuł przylgnęła do nich od niechcenia. Wołali tak na nich - nieprzychylnie nastawieni - sąsiedzi z regionu.
W kurorcie wzdłuż głównej ulicy rozkładają się stanowiska z ofertami wycieczek. "Ekskursja" - krzyczą co chwila miłe panie, zachęcając do zapisów. Koniec końców wybraliśmy jedną – na Howerlę, najwyższy szczyt Karpat Ukraińskich i całego państwa.
W kurorcie wzdłuż głównej ulicy rozkładają się stanowiska z ofertami wycieczek. "Ekskursja" - krzyczą co chwila miłe panie, zachęcając do zapisów. Koniec końców wybraliśmy jedną – na Howerlę, najwyższy szczyt Karpat Ukraińskich i całego państwa.
Był to główny cel naszych wakacji. 2061 metrów – brzmi imponująco. Wejście należało do „ludzkich” – po mniejszych i większych kamyczkach i miękkiej połoninie, za to bez skał znanych z Tatr. Ale dało w kość. Co chwila robiliśmy postoje - by czekać na resztę wycieczki i podelektować się widokami. Piękna rzecz w górach. W oddali widzieliśmy źródła rzeki Prut, a ze szczytu obwód zakarpacki i - w oddali - Rumunię.
Wchodziliśmy od miejscowości Zaroślak (ok. 1200 metrów n.p.m.). Karpacki Park Narodowy zainkasował od nas po 20 hrywien za wjazd. Z ok. 20-osobową dotarliśmy na szczyt w 2,5 godziny. Na szczycie prawdziwa biesiada. Impreza, grupki śpiewają hymn Ukrainy. Lokalsi handlują pamiątkami. Duża komercja. Spodziewałem się większego wyciszenia. Ale skoro na górę ciągną kilkoma wężykami setki ludzi… To nie Giewont. J
9 godzin nie wystarczyło nam, by spokojnie wrócić do Przemyśla. Najpierw nasi kierowcy marszrutek (do Lwowa, potem do granicy), decydowali o dłuższych przerwach na fajkę czy herbatkę. W pojazdach przeludnienie, duchota, pot. A Ukraińcom i tak to nie przeszkadza. Śmieją się, gaworzą, choć niewygody są takie, że się odechciewa urlopu. Całe masy ciągnęły z nami do Polski...
Ale jest w tym jakiś smaczek. Szkoda tylko, że później przetrzymali nas na przejściu nasi celnicy. Ludzi przed nami sprawdzali konkretnie, a nas kilka minut. Uciekł nam przez to bus z Przemyśla, musieliśmy poczekać cztery godziny na ostatni. W środku nocy byliśmy w Lublinie...
Rzeka, właściwie potok - Prut, Jaremcze. Przy "ścianie" na którą wchodziliśmy, oczywiście łagodniejszym szlakiem. |
W regionie jest wiele świątyń i kapliczek prawosławnych. Za to kościołów katolickich jest mało, często bywają w ruinie. |
Szyby w balkonach bloków. Tak mają prawie wszędzie. |
Muzeum... pisanek w Kołomyi, 65-tysięcznym mieście, stolicy Huculszczyzny. Są tu polskie wątki, m. in. ślady towarzystwa "Sokół" |
1 komentarze:
https://saglamproxy.com
metin2 proxy
proxy satın al
knight online proxy
mobil proxy satın al
AFV1
Prześlij komentarz