Nazwa zaczerpnięta od
akcji jednego z lubelskich stowarzyszeń rowerowych doskonale oddaje główny
rodzaj mojej aktywności w mijającym miesiącu.
Rower daje mnóstwo frajdy, ale skrzętnie korzystam i z innych możliwości
do poruszania się. W majówkę spływaliśmy po raz kolejny w ramach imprezy Sezon
Lublin z Prawiednik do Lublina. Wodniactwo, piękna rzecz. Co jakiś czas wyskoczę na miasto pobiegać.
Ale na ten moment aktywizuję się głównie na rowerze. Czemuż się dziwić, przed
zimą zakupiłem rower Unibike`a, na wiosnę wyposażyłem niebieską „strzałę” o
błotniki, licznik, uchwyt na smartfona, światła, obejmę. W planach są bagażnik i sakwy...
Plan jest prosty. Chwila wolnego (przeważnie weekend) i
jedziemy za miasto. Wyobrażenia są ambitne i sięgają ponad stu kilometrów – chociażby
pod granicę do Włodawy (której sąsiedztwo objechaliśmy dysponując rowerami na kwaterze), na Roztocze, czy do rodzinnej Stalowej Woli. By nie
konać w męczarniach (ot amator rzucił się na setkę z podjazdami!), rozpocząłem od
krótszych tras i… rozkmin, czy nie otworzyć rowerowego kanału na Youtube.
Zresztą zobaczcie. Na początek z postoju w drodze do Zawieprzyc, gdzie "lubelska" Bystrzyca uchodzi do Wieprza...
Lublin-Zawieprzyce-Lublin (51 km)
Liczyłem, że wzdłuż rzeki będzie w miarę płasko... Wyszło jak na lubelskiej ziemi - z licznymi zjazdami i podjazdami. Przy 40 kilometrze nogi dały się we znaki, zwłaszcza towarzyszce wycieczki. Podjazdy w Pliszczynie, czy na Ponikwodzie na koniec były porządnym wyciskiem.
Morał jest prosty - jeśli chcecie "płaskim" odcinkiem wyjechać z Lublina to unikajcie kierunku północnego. Dolina rzeki Ciemięgi przyskrzyni was na całej długości, od Panieńszczyzny do Łysakowa. Z tego powodu, ale nie tylko, w następnym tygodniu wybraliśmy kierunek południowy.
Lublin-Bełżyce-Niedrzwica-Osmolice-Lublin (62 km)
Dowodem niech będzie, dynamiczne ujęcie ze ścieżki rowerowej (tak, większość trasy prowadzi wyodrębnionym pasem pieszo-rowerowym, oddzielonym od jezdni rowem) do Bełżyc. Miasteczko obchodzi w tym roku 600-lecie, istnienia. Ledwie 100 lat mniej niż królewskie miasto będące stolicą województwa.
Zrobiliśmy sobie tutaj godzinę przerwy. Na tutejszy park, gdzie uzupełniliśmy węglowodany, pobliski staw. Zero życia na ulicach - nieco po godzinie 12 mieszkańcy przebywali albo w kościele, albo pochowali się przed słońcem w domach. Mijamy tylko rybaków przy stawie i dzieciarnię w parku.
Stamtąd udaliśmy się do Niedrzwicy, przecinając krajową "19", a później do Osmolic, nad wąziutką na tym etapie Bystrzycę. Po drodze minęliśmy przedwojenną rządcówkę w Osmolicach. Miejsce z którego biło ziemiańskie życie jeszcze przed wojną, przeorała wojna. Od 2006 roku teren jest własnością prywatną. Na wejściu wisi kłódka...
Zmęczeni, po 45-50 km, wróciliśmy nad zalew Zemborzycki, na marinę, a stamtąd do centrum.
Przy zespole pałacowym w Osmolicach |
W ten weekend planujemy obrać kierunek południowo-wschodni. Szlakiem lubelskich dworków (za nami Kozłówka, Osmolice), czas na Gardzienice, miejscowość przy Piaskach, "tranzycie" na Chełm i Krasnystaw.
Lublin - Nałęczów - Kazimierz Dolny - Puławy (powrót pociągiem), 85 km
w nałęczowskim parku, przesiadka |
Rozkręciliśmy się, choć planowaliśmy asekuracyjny dystans (ok. 60 km). Do Nałęczowa poleciało bez przeszkód, niespełna półtorej godziny i zameldowaliśmy się w parku uzdrowiskowym. Uzupełniliśmy kalorie, kilka zdjęć i jedziemy dalej. W nieznane.
W Wąwolnicy zdecydowałem o odbiciu na czerwony szlak rowerowy, prowadzący do Kazimierza. I tu rozpocząłbym wywód bez końca. Krótko pisząc, nie polecamy "na czuja" kierować się tym szlakiem do Kazimierza. Pokręciliśmy z 20 km bez celu tylko dlatego, że oznaczenia były niewyraźne, na newralgicznych rozjazdach znaki były zakryte. Zdarzało się że szlak kierował nas na górkę, gdzie ledwo piechur wchodzi... A zjazdowcem mógłby być zawodowy motocrossowiec...
Ciekawy widok wąwozu w Wąwolnicy na chwilę, musiał ustąpić nerwom wynikającym ze zmęczenia, przygrzania (opaliliśmy się nieźle) i wizji tego, że nikt nas nie weźmie z trasy, a nie trafimy. Poradziliśmy się tubylców i jakoś dalej poszło.
Zdenerwowani, przegrzani, wróciliśmy na twardą szosę i najdłuższym zjazdem, chyba w życiu, śmignęliśmy do Kazimierza. Bruk miasteczka, Wisła, chwila spokoju - na to czekaliśmy. Powrót do Puław na kolejowy "desant" do Lublina był formalnością i przyjemnością. Średnia prędkość - ok. 23-26 km/h.
I kilka słów podsumowania wycieczki, z ujęciami Kazimierza:
0 komentarze:
Prześlij komentarz