Eksperyment nie do końca się udał. Owszem, po zwiększeniu skoków liczonych z dwóch do trzech zawody zyskały na równości. Wypadkowa trzech prób wskazuje jeszcze bardziej miarodajnie zwycięzcę. W kompozycji z grupami (dzisiaj 12-osobowymi) nie wygląda to za ciekawie. Zamiast przejrzystości widzowie i komentatorzy są jeszcze bardziej zdezorientowani.
Prowadzenie w “swojej” grupie nie przekłada się automatycznie na prowadzenie w konkursie, nawet na plasowanie się w czołówce. Rezultat z pierwszej serii nie otwiera rywalizacji, jest kontynuacją kwalifikacyjnej zdobyczy.
Zmusza to czołową “10″ do większego zaangażowania się w – niegdyś testowy, a dzisiaj istotny – skok z eliminacji. Co ciekawe wciąż ma ona pewny udział w konkursie. Słabszy skok zawodnika z czuba klasyfikacji, jak Kamila Stocha w czwartek, postawił naszego lidera w arcytrudnej sytuacji. Nie pomógł mu nawet świetny pierwszy skok w konkursie. Choć ustąpił notą jedynie Prevcowi i Wellingerowi kwalifikacyjny chochlik pogrzebał jego szanse na awans do finału.
Zostając wśród naszych, mamy przykład Macieja Kota. Świetny występ w kwalifikacjach uzupełnił słabszym skokiem w pierwszej serii. Przy starych zasadach przepadłby od razu, dziś omal nie wszedł do finału (zajął pechowe 25. miejsce). Przy odrobinie szczęścia wykorzystałby drugie oblicze nowej formuły. Jak się okazuje przyzwoity wynik z kwalifikacji może podciągnąć do finału, mimo słabego drugiego skoku.
Nowa formuła jeszcze bardziej uzależnia skoki od matematyki. Do przeliczników za wiatr i belki publika zdążyła już przywyknąć. Kibicom narciarskiego szaleństwa nie pozostaje nic innego jak zapełnianie pełnych trybun już podczas kwalifikacji. A co do chaosu związanego z klasyfikowaniem w grupach i całym konkursie? FIS poddał swoje innowacje dużemu testowi.
komentarz dostępny też w serwisie SKOKIPOLSKA.PL
komentarz dostępny też w serwisie SKOKIPOLSKA.PL
0 komentarze:
Prześlij komentarz