Społeczny fenomen biegania


Niniejszy wywód powstał w założeniu jako praca zaliczeniowa. W kontekście społecznym, sportowym i kulturalnym prześwietliłem fenomem, który ogarnął Polaków w ostatnich latach. Spokojnie, nie musisz biegać, nawet interesować się bieganiem, żeby moje opinie czytać. Wystarczy że po prostu lubisz czytać, a nie wertujesz 50 news po grafice i samym leadzie. Jeśli lubisz filozofować i nie obce jest ci "czytanie" świata to poświęć, jeśli już kliknąłe(a)ś, kilka minut na nie stricte biegowe wypocinki niezawodowego biegacza. 

Esej dotyczy prostej czynności, którą Polacy pokochali w ostatnich latach na skalę masową i nie do końca zmierzalną. Zarówno w kategoriach dodatkowej pasji, „uzupełniacza” innego, pozasportowego wysiłku czy zawodowego ścigania się po najwyższe laury i pieniądze. Najprostszy, ale mimo wszystko nienajtańszy wysiłek. Nie przedłużam. Po prostu bieganie.

Masowy i zdrowy produkt
Nad tym ogólnokrajowym boomem zacząłem zastanawiać się dopiero w momencie, kiedy sam wciągnąłem się w wir żmudnego wysiłku. Inspiracji i potencjalnych odczytań w bieganiu znaleźlibyśmy całe mnóstwo. Motywacje członków wymienionych wyżej grup biegaczy były, są i będą różne. Podobnie wygląda sprawa z odczytywaniem biegania przez resztę „niebiegającego świata”. Dla zachowania kolejności i przejrzystości ich interpretacje zawrę w kilku oddzielnych wątkach. Dla tej pracy kluczowym odnośnikiem jest rzecz jasna kontekst medialny, nie da się jednak analizować go bez skomentowania biegania jako faktu społecznego, dzisiaj wręcz kultowego.

Na początek należy scharakteryzować bieganie jako "prozdrowotny produkt" drugiej dekady XXI wieku, remedium na cywilizacyjne dolegliwości. Prostą czynność podchwycają i „kupują” kolejne miliony obywateli Polski i świata. Na dalszy plan schodzą dawne „cenzusy”: wieku, rasy, płci. Różnicę przestają czynić także inne: charaktery, style życia, wykonywane zawody, biegowe motywacje itd. Żeby nie odbiegać w czynniki wyłączne społeczne skoncentruję się na medialnym aspekcie biegania. Kluczowa jest tutaj rola istotnych sprawców owego sukcesu, czyli organizatorów i wolontariuszy biegowych imprez masowych. Jeśli szefowie sportowych ośrodków, stowarzyszeń czy fundacji są naczelnymi kapłanami tych świąt, to właśnie wolontariusze sekundują biegaczom z najbliższej odległości. Bezinteresownie poświęcają godziny wolnych dni ( z reguły biegi wypadają w niedziele), by obsługiwać biegaczy, kierować ruchem, dopingować co słabszych śmiałków dyszkowego lub maratonowego szaleństwa. Do tego dochodzi przygotowanie i zakończenie imprezy.



Niebiegający lub po prostu neutralny świat odczytuje zjawisko boomu biegowego na różne sposoby. Pozytywy? Wystarczą wygodne i odpowiednie buty sportowe oraz chęci i determinacja na – zestawiając z krzesełkowym trybem pracy – wręcz katorżniczy wysiłek. Na przysłowiowe „dzień dobry” z dyscypliną to faktycznie niewiele. Nie tylko sportowiec-zawodowiec, ale też pracownik biura, czy informatyk ukończą – po odpowiednim przygotowaniu i zaparciu – maraton. Sprawa nabierze rozpędu, gdy wchłonięty w „światek” nowy biegacz zainwestuje kolejne godziny grafiku na coraz intensywniejsze bieganie. Za nimi pójdą w parze kwestie finansowe: specjalne wydatki na dietę z węglowodanami i białkami, wyposażenie już nie pierwsze lepsze, tylko dobre buty i koszulki, kolejne pakiety startowe. Czyli biznes biegowy, który otwiera potencjalne zyski producentom butów, napojów i żelów energetycznych, koszulek, a także właścicielom siłowni, pływalni - odchodzić można by metodą pajęczyny powiązań jeszcze dalej. Setki, tysiące złotych. Od drugiej flanki biją negatywy, czyli pierwsze objawy przeforsowania prowadzące do boleści i zniechęceń. To także trudna decyzja dla kierowców, kiedy chodzi o zatrzymanie komunikacji w centrach miast jeśli trasa wiedzie przez główne aleje Nowego Jorku, Berlina czy Warszawy. Z jednej strony endorfiny i odśrodkowy napęd dający energię na inne obowiązki życiowe, z drugiej fałszywe iluzje i mity, udawanie profesjonalizmu, lansowanie się - od popularnych „piątek” aż po mass-maratony. A także wypadki i zasłabnięcia jak choćby śmiertelny przypadek ubiegłorocznej warszawskiej „dziesiątki”.
Wniebowzięci mogą być producenci akcesoriów biegowych: od butów przez czapki po pulsometry i pasy na kilka wspomagaczy wysiłku. Im oraz reklamodawcom sprzyja popularyzacja biegania, zwłaszcza kiedy sezon trwa w najlepsze (maj-wrzesień). Loga firm widnieją wszędzie: na koszulkach, bandach, ulotkach promocyjnych, w pakietach startowych, firmowych sklepach biegacza. I nie jest to dominacja światowych gigantów z Nike, Adidasa czy Decathlonu. Swoje ugrają tu mniejsi: 4F, New Balance, Isostar, ale i mniejsi, lokalni sponsorzy. Imprezę wspomogą samorządy. Swoje osiągają też ubezpieczyciele i firmy z branży medycznej. Wciągnięty z biegów klient „poleci” na zniżkę, którą uzyskał w pakiecie startowym. Motywacja własna plus endorfiny po dobrym czasie (faza gdzie liczy się już czas) i już wykonuje telefon do PZU bądź innego przedsiębiorstwa, którego usługi wynoszą więcej niż 100 złotych. Wciągnięcie amatora, który biega w zwykłej bluzie i prostych butach na poziom gdzie w grę wchodzi wizyta u sportowego ortopedy, zakup specjalnych wkładek czy pójście dla rozrywki na siłownię/rowerki/bieżnię/basen to kolejny zatrzyk ekonomiczny dla sektora usług „dookoła-biegowych”.  

Bieganie jako część kultury masowej, różne mity
Przez marketing wirusowy płynący z mediów społecznościowych, jak i pozostałe serwisy, czy gazety biegowe ta forma celebracji wysiłku i napełniania się energią popularyzuje się w naszej świadomości. Niechętni bądź zupełnie obojętni wobec biegania zmuszeni są oglądać kolejne wpisy, reportaże i relacje z masowych imprez. Te ostatnie odbywają się już wszędzie – dzięki akcji „Biegam bo lubię” tysiące biegaczy z dużych ośrodków Polski ściąga w pobliskie lasy (w Lublinie do lasu Dąbrowa) by w ramach piknikowo-rodzinnej atmosfery przebiegnąć pięć kilometrów przełajem. Święto trwa dalej po biegu, uwiecznia się w tysiącach zdjęć trasę, metę, paradę z medalami, ceremonię wręczenia nagród. Rodziny, grupy znajomych, single, wszystkich czeka ciepły posiłek, nagroda za przebiegnięcie dystansu. 

Zanim do akcji wkroczyły nasze wirtualne wizytówki, a co kolejni lubiący się chwalić zaczęli udostępniać swój kilometraż w aplikacji „Endomondo”, „Gazeta Wyborcza” popularyzowała akcję „Polska biega”. Trwa to od ładnych kilku lat wstecz. Liczba biegów i ich uczestników rosła, jednak w ostatnich dwóch latach przeżywamy istne biegowe boom, zarówno w organizacji jak i liczbie biegaczy. Nie skłamię jeśli stwierdzę, że media dopomogły, ale nie wykreowały i nie utrwaliły biegania w świadomości społeczeństwa. Ono samo nie tyle dojrzało, co przekonało się – marketingiem szeptanym bądź swojego rodzaju nepotyzmem – jak niewiele wystarczy by stać się szczęśliwszym, spełnionym, szczuplejszym itd.

Krążenie wokół forów biegowych, treningowych poradników, odżywek itd. doszło do całkiem pokaźnych rozmiarów.[1] Dres i adidasy nie są już wyznacznikami elitarnego, drakońskiego hobby – w godzinach popołudniowo-wieczornych na ścieżkach dla rowerów i w lasach co kilkaset metrów kolejny „pobratymiec” pomacha nam przemierzając drogę w przeciwnym kierunku. Kulturalne machnięcia niczym na szlaku w Tatrach jeszcze doładowują, obudowują ten wysiłek wartością i uprzejmością. 

Na pierwszy rzut oka większość biegaczy na starcie wygląda podobnie: obcisłe lub luźne spodenki, koszulka lub bezrękawnik, czapka, buty z pianką. Będą gadżeciarze z okularami przed słońcem, pulsometrami i pasami na napoje, będą przebierańcy, grupy rekonstrukcyjne, ludzie w koszulkach fundacji. Wszyscy stanowią wielką rodzinę, połączoną wspólną pasją, choć różną motywacją. To pochodna motywacji startujących, popularną „dychę” przebiegają służby mundurowe w pełnym ekwipunku, ludzie w maskach, organizuje się przebieżki dla kelnerów czy juniorów na dystansie 1/100 maratonu albo 100 metrów, żeby propagować ruch także wśród najmłodszych.

Głosy krytyczne są dziś w mniejszości, albo rozumiane są jako kompleksy krytykujących albo przez pryzmat ubierania biegania w dodatkową symbolikę, jak czyni to Dominik Zdort w piętnującym bieganie felietonie w serwisie „Rzeczpospolitej”[2]. Przyrównuje on bieganie do religii mas, które nie potrafią wystać w kościołach trzech kwadransów, ale dwugodzinny bieg od 5. czy 6. rano nie jest dla nich problemem. Określa on bieganie mianem biegactwa, sportowego odłamu wyznaniowego. Konkretnie ripostuje go kolega redakcyjny Stefan Szczepłek, dziennikarz sportowy „Rz”. [3]

Symbolika w bieganiu
Ostatnią kwestią wartą poruszenia jest symbolika i audiowizualność, której nie można nie dostrzec podczas imprez biegowych. Dla tysięcy trenujących zawodników dzień biegu jest sportowym świętem, na które przygotowuje się ciało i strój. To istny festiwal kolorów, marek sportowych, czasem wręcz mistyki. Kolorystycznie preferowane są kolory jasne, zwłaszcza jeśli sezon wchodzi w okres letni. Pod osłoną lasów, ale i w wieczornych biegach widzimy już więcej ciemnych kolorów.

Zatrzymanie ruchu w centrach miast, meta np. Orlen Warsaw Maratonu na Stadionie Narodowym, czy Cracovia Maratonu na krakowskim rynku – to dodatkowe podkreślenia, renoma, która buduje w biegających poczucie spełnienia. Symbole dla których biegacze trenują w pocie czoła kilka razy w tygodniu. To dla nich miasto stoi kilka godzin w korkach. Numerek startowy, aerodynamiczny strój, firmowe loga i już można poczuć się jak zawodowiec, niemal olimpijczyk.

Pożądanym kierunkiem rozwoju biegowego są długie, wychudzone nogi, ogólnie postawa ciała, którą scharakteryzować można jednym słowem: wątła. Tak prezentują się zawodnicy ze Wschodniej Afryki, którzy panują na długich i średnich dystansach niepodzielnie od kilku dekad, zarówno na arenach sportowych i ulicznych. Ich udział w każdym biegu zwiększa renomę imprezy.

Każda biegowa masówka wygląda z perspektywy fotoreporterów (kilkadziesiąt metrów w górę, kilkaset metrów dalej) jak pielgrzymka, której długość zależy od dystansu trasy. Zarówno zdjęcia zawodowców, jak i naszych bliskich są później selekcjonowane i dodawane w osobistym archiwum, ewentualnie chwalimy się nimi na naszych społecznościowych wizytówkach.

Tak w głównych myślach kreuje się dziś nasze narodowe hobby. Mam nadzieję, że „wyprodukowanie”, „sczytanie” i pokazanie symboliki przybliżyło w sposób znaczący otoczkę funkcjonującą dzięki bieganiu i dookoła tego wysiłku.





[1] Uwaga TVN!, Bieganie: moda czy pasja,  http://uwaga.tvn.pl/61709,news,,bieganie_moda_czy_pasja,reportaz.html, dostęp 4.06.2014
[2] D. Zdort, Biegactwo i inne religie, http://www.rp.pl/artykul/1099644.html, dostęp: 4.05.2014.
[3] S. Szczepłek, Zbłąkani biegacze, http://www.rp.pl/artykul/1102067.html, dostęp 4.05.2014.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bardzo lubię takie wywody, pod warunkiem, że Ty je napiszesz ;-*

dobiegania pisze...

Niezaprzeczalnie fenomen biegania to bardzo pozytywne zjawisko, w końcu sport to zdrowie.

Prześlij komentarz

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls