Poniżej publikuję jeden z pierwszych poważnych wywiadów w życiu, który... odnalazłem niedawno w ukrytych szpargałach sieci. Daaawno temu, bo latem 2013 roku uczestniczyłem w Akademii Reportażu im. Ryszarda Kapuścińskiego. Między prelekcjami wypytałem o zawodowe sprawy Krzysztofa Mroziewicza, wieloletniego korespondenta zagranicznego, wojennego, w końcu ambasadora Polski. Tak uczyłem się dziennikarstwa :)
Bartłomiej Chudy: Jak powstawał i jaki był pana pierwszy prawdziwy reportaż?
Bartłomiej Chudy: Jak powstawał i jaki był pana pierwszy prawdziwy reportaż?
Krzysztof
Mroziewicz*:
To było odpisywanie swojego życiorysu, które nazwałbym reportażowym opowiadaniem.
Wybrałem sobie kilka historii z życia, które były anegdotami. To nie było relacjonowanie
życiorysu, tylko opisanie pewnych wydarzeń. Napisałem
jeszcze kilka reportaży, w międzyczasie pisałem także inne teksty, m.in. o
kulturze studenckiej, teatrze. Na festiwalach międzynarodowych tworzyłem
notatki, z których powstawały pierwsze korespondencje
Czy zdobywając
doświadczenie reporterskie poczuł pan moment, w którym uznał pan, że już
niewiele może zrobić, że nic nowego się już nie zmieni?
Taki
moment oznaczałby koniec dziennikarstwa, wtedy powinienem dać sobie spokój. W
trakcie 30 lat pracy, dziennikarzowi przydałyby się 3-4 lata przerwy, na
„doładowanie akumulatorów”. W moim
przypadku taką przerwę zawdzięczam funkcji ambasadora, która faktycznie oznacza
zakaz pisania. Mogłem pisać, ale tylko korespondencje dyplomatyczne.
Odetchnąłem od relacji dziennikarskich do gazet, ale notowałem wydarzenia dla
siebie na bieżąco. Po 30-40 latach pracy dziennikarskiej taki okres
„zmęczenia” zdarza się. Wtedy przerwa na doładowanie jest jak najbardziej
wskazana. Jeśli wypalenie przychodzi wcześniej to znaczy że źle wybraliśmy
swój zawód.
Jak połączył pan
funkcje dziennikarza i reportera z obowiązkami dyplomaty?
To
było niewątpliwie wyzwanie, choć ułatwieniem był fakt, że te prace są
podobne. Ambasador jest Public Relations
Officer dla swojego kraju. Pisze teksty do prasy, występuje w telewizji,
promuje eksport ze swojego państwa. Podobnie minister spraw zagranicznych
Polski, on także jest PR-owcem Polski. Jako
dyplomata w Indiach musiałem stawić czoła zarzutom premiera Primakowa (premier
Federacji Rosyjskiej w latach 1996-1998), który podczas wizyty w tym państwie
zaatakował Polskę). Wykorzystując umiejętności dziennikarskie odpowiedziałem mu
w czołowym dzienniku „The Times of India”. Jeśli ambasador był wcześniej
dziennikarzem może w umiejętny sposób wykorzystać medialne zdolności.
Czy działa to w
drugą stronę?
Już
nie. Jak mówił Wańkowicz dziennikarz powinien umieć podsłuchiwać pod drzwiami.
Ambasador jest za tymi drzwiami, prowadzi rozmowy, które są tajne. Jeśli
później, jako dziennikarz je ujawni, naruszy tajemnicę państwową.
Dziennikarstwo
podobnie jak świat decyzji politycznych przeszły przez ostatnie lata
diametralne zmiany. Mieliśmy świat depesz i szyfrów, później komórek i
Internetu, teraz znani politycy ogłaszają swoje decyzje na portalach
społecznościowych. Jakie jest pana zdanie w tej kwestii?
Jako
zawodowy dziennikarz i ambasador tego nie rozumiem. Twitter to nie jest
oficjalne forum do komunikowania oficjalnych decyzji ministra. Czasy są jednak
takie, że takie postępowanie staje się normalne. W czasach kiedy byłem
ambasadorem krążyliśmy wokół strony ambasady i MSZ i tylko tyle. Nie
przeceniałbym roli wiadomości z Internetu, gdzie znaleźć można wiele „śmieci”.
prezent od pana Mroziewicza - kopia książki "Korespondent, czyli jak opisać pełzający koniec świata" |
Czy taka
sytuacja będzie trwać?
W
wyobraźni społecznej jest już tak zadomowione, że będzie. Internetowe medium
sprawia, że ludzie zaczynają w krótkim czasie działać we wspólnym celu. Bez
Internetu nie byłoby więc Arabskiej Wiosny, a więc i obaleń dyktatorów. Z
drugiej strony za pomocą Twittera można obalić rząd, ale nie można rządu
wybrać. Dobre publicity polityka w Internecie i popularność czy poczytność jeszcze nie
sprawi, że zostanie on wybrany na posła, senatora czy prezydenta.
A głosowanie
przez Internet?
To
jest zupełnie co innego - skrócenie drogi do urn, które jeszcze nic nie zmienia.
Jest tylko formą ułatwienia głosowania.
Czy nie jest to
początek drogi, która wyznaczy nową jakość w systemach politycznych?
To
może być początek drogi do sondaży socjologicznych, w który weźmie udział nie
tysiąc, a sto tysięcy osób. Techniczne możliwości zmieniają też rolę mediów i
dziennikarzy w świecie. Wydarzenia z World Trade Center pokazały, że medium
jest przekazem, jak twierdził Mac Luhan.
Jak już jesteśmy przy roli Internetu jako
najszybszego medium - czy płatne formy dostępności do artykułów sprawdzą się?
Spotkałem się z twierdzeniem, że Internet niszczy dziennikarstwo, że ostaną się
w nim jedynie płatne wyspy rzetelnych informacji.
Nie
powiedziałbym że niszczy, na pewno zmienia. Jestem z pokolenia, które gazetę
dużego formatu rozkładało w weekend w fotelu, a nie tylko w poczekalni.
Czy
dziennikarstwo tradycyjne jest już zabytkiem?
W
kwestiach wartości moralnych zdecydowanie. W dawniejszych czasach
dziennikarstwo opiniotwórcze było bardzo eleganckie, felietoniści i eseiści
pisali swoje teksty w fotelach bibliotek... Dziś mamy więcej
dziennikarzy „dworskich”, którzy wysługują się koteriom politycznym przy
władzy, w lawinowym tempie rośnie rola parszywych sposobów zdobywania i
przekazywania informacji.
Na co młodzi
adepci dziennikarstwa powinni postawić na początku swoich karier?
Zaczyna
się od naśladowania warsztatu starszych dziennikarzy, samemu nie odkryjemy
sposobu tej pracy. Trzeba się najpierw naczytać jak piszą inni. Z drugiej
strony musimy w odpowiednim momencie uwolnić się od pióra mistrza. On sam też
powinien wyczuć i pozwolić „czeladnikowi”, by ten ukazał swój samodzielny styl.
Wskazówki dla
młodych według pana to…
Bez
czytania nie ma pisania - święte przykazanie. Także w dobie Internetu. Po drugie – człowiek uczy sie pisania pisząc, mówienia mówiąc, i występowania
występując. Dziennikarstwo jest profesją, której nauczyć możemy się tylko w praktyce. Kwestia przebicia się i
zaistnienia to inna sprawa, ale każdy sławny dziennikarz musiał kiedyś
wypłynąć. Hemingway na początku kariery recenzował występ kwartetu muzycznego w
gazetce uniwersyteckiej. Kto by wtedy przypuszczał, że będzie wielkim pisarzem,
laureatem Nagrody Nobla? Przebojowość i brawurowość jest konieczna, ale nie za
wszelką cenę - jeśli prowadzą do skandali.
Tygodniki opinii
są dziś mediami światopoglądowymi, jawno popierającymi wybrane idee, opcje nie
tyle religijne co polityczne.
Z
mediami mają one tyle wspólnego, że są drukowane na tym samym papierze.
Dziennikarzy takich mediów uznałbym za „dworaków”, reprezentantów grupy
społecznej o określonych poglądach. Tracą oni na wiarygodności, która cechuje
dobrego dziennikarza. Oparcie poglądów na kanonie jakiś zasad niepodważalnych
prowadzi często do fundamentalizmu. W takich redakcjach dziennikarz abdykuje od
prawa do dyskusji. Jako fundamentalista decyduje o tym, jak powinno być, a nie
jak jest.
W korespondencji
wyróżniłby pan te najniebezpieczniejsze: wojenną i z wypraw w wysokie góry.
Tam
stykamy się z prawdami ostatecznymi. Tak naprawdę człowiek może znaleźć się w
takiej sytuacji nie wychodząc z domu. Jednak eschatologii jest najwięcej właśnie
w górach i na wojnie. Różnica jest taka, że aby opisywać wojnę nie trzeba być bezpośrednio
na linii frontu. Biorąc się za relację zdobywania szczytu korespondentem może
być tylko zawodowy wspinacz.
Jest niepisany
zespół zachowań korespondenta na wojnie?
Zdrowie
fizyczne możliwości to jedna sprawa, zarówno na wojnie jak na ośmiotysięczniku.
Druga to przyzwoitość i wiarygodność korespondenta. Człowiek jadący na wojnę
nie może przebywać w tym czasie w hotelu i zmyślać historii. Spisanie
prawdziwej relacji na miejscu akcji i potwierdzenie jej z dwóch, trzech źródeł
pozwala na rzetelne korespondowanie. Większość reguł jest do poznania w
praktyce, ich nie trzeba tłumaczyć, kodyfikować.
Jak porównałby pan świat dyplomacji i reportera?
Świat
ambasad jest ograniczony protokołem dyplomatycznym i interesami politycznymi. Z
kolei życie na wojnie ograniczone jest interesami strategicznymi stron
walczących. W świecie jest wiele wolności, ale nie każdy z nich umie
skorzystać. Do dyplomatycznej działalności przepustkę dał mi świat reportaży.
Bez znajomości Indii od strony zwykłego dziennikarza i korespondenta
zagranicznego nie zostałbym ambasadorem w tym państwie.
*Krzysztof Mroziewicz (ur. 1945) - polski publicysta, korespondent wojenny, dyplomata. Komentator na łamach "Polityki" i w programie TVP "7 dni świat"
V Wakacyjna Akademia Reportażu im. Ryszarda Kapuścińskiego w Siennicy Różanej p. Krasnymstawem - rozmawiałem w lipcu 2013 roku
0 komentarze:
Prześlij komentarz