Fejstudia


Przenoszenie kolejnych aktywności do świata Facebooka stało się standardem już jakiś czas temu. To już żywot internetowy, żadne drugie, wirtualne oblicze. Widać to na szczególnie przykładzie studentów. Nie ważne czy przechodzisz studia na akademickim chill`u, czy pędzisz między wydziałami, pracodawcą i Bóg wie kim jeszcze – w każdej wolnej chwili zalogujesz się na niebieską ściankę, by w „wirtualu” uregulować błahe i poważne formalności z „reala”.

Jeśli tego nie zrobisz, na 99 procent twoje sprawy wymkną się spod kontroli i zostawią cię z tyłu. Wielu opierało się i o opiera stale „niebieskiemu”, jeszcze inni powracają do jego społeczności niczym synowie i córy marnotrawne. Bez konta czują się wyobcowani, a przede wszystkim niedoinformowani. O odwołanych zajęciach, stawkach stypendialnych, ustaleniach roku, koła itd. Towarem pożądanym nie jest już sama informacja, lecz czas jej ukazania się. W niczym nie różni się to od dziennikarskiego wyścigu po materiał. Kiedyś wyprzedzenie konkurencji z publikacją o tydzień, nawet dzień, było czymś normalnym. Nad węszeniem konkurencyjnych redakcji i zamykaniem się na problemy zwykłych ludzi ubolewał Kapuściński. Wielka persona świata dziennikarskiego, człowiek, który zdążył poznać świat internetu, jakże inny od jego królestwa pełnego depesz, rozmów z ludźmi i kajetów.

Dzisiaj jest inaczej. Internet, a z nim portale społecznościowe, usadowiły się na pierwszym miejscu jeśli chodzi o szybkość ukazywania się informacji. I szybko z tronu nie spadną. Sam Fejs towarzyszy wszystkim studentom. Mniej lub bardziej zdalnym, maniakom niebieskiej ścianki, zwykłym użytkownikom jak i jej przeciwnikom. Dzięki Fejsowi poznamy opinie o wykładowcach, pobliskich knajpach czy dowolnych usługach dookoła-studenckich. Chcemy, czy nie chcemy – Facebooka warto mieć, powiedziałbym że nawet wypada. I nie chodzi tutaj o podkreślanie rangi portalu, tego jacy jesteśmy ekstra kreatywni. W przypadku dziennikarstwa nie mamy obecnie innej drogi wyboru. Musimy wykorzystać nowe narzędzia, nie zapominając o warsztacie, który w tym fachu nie zmienił się od XIX wieku. Nie inaczej jest w przypadku spraw typowo studenckich. Facebook stał się tablicą ogłoszeniową, najszybszym medium i komunikatorem w jednym.  Dziesiątki fanpejdży, grup, wydarzeń z życia znajomych i tych stworzonych dla publiczności– to wszystko pochłonęło już miliony użytkowników. W sensie czasowym. Wujaszek Google może czuć się zagrożony.

Sonda zajęć? Puszczona w imieniu roku na Facebooku. Tylko tutaj można liczyć na wysoką frekwencję. Skrypty, konspekty, wiadomości osobiste? Stworzone i wysłane na Fejsie. Wiadomo, że w przeciągu paru godzin je odczytamy. Prezentacja, a może ważne zdjęcia?  Owszem jest mail, ale zaproponuj znajomemu taki kontakt, to zapyta cię o Facebooka. „Niebieski” będzie zawsze szybszy i bardziej uniwersalny. Warto być na bieżąco, a bez ciągle doskonalonego dzieła Zuckerberga niestety byłoby to niemożliwe. Pozostaje chłodna głowa. Staranne selekcjonowanie grup, znajomych i wszystkiego co po kręceniu kulką w dół może rozpraszać uwagę.  Im więcej i dłużej jesteśmy w stanie przewijać aktualności, tym bardziej jesteśmy od Facebooka uzależnieni.
Choć jestem zwolennikiem czytelnictwa, czasem zdarzy się też coś oglądnąć lub wysłuchać, uważam, że regulowanie spraw i kulis studenckiego życia na Facebooku to rzecz fajna i praktyczna. A przy okazji cholernie czasożerna i – co najgorsze –  wymuszająca bycie przy sieci. Harcerskie lub konspiracyjne „Czuwaj” to przy tym sielanka i odpoczynek. W natłoku wyzwań, deadline`ów redakcyjnego postowania, wyścigu po wirtualną widownię nie warto sobie pozwalać na chociaż dzień „wylogowania”.


Pozostaje tylko zastanowienie się nad granicami możliwości jakie daje nam społecznościowy Lewiatan. Wchłonął już nas na dobre, walczmy żeby nas nie pożarł.

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls