Świątynie XXI wieku

Do napisania przemyśleń związanych z masową konsumpcją zainspirował mnie artykuł „Świątynie nowoczesności” z najświeższego wydziałowego „Polformance”. Autor błyskotliwie przyrównał kilometry kwadratowe galerii handlowych do świątyń, w których „oddajemy się mistycznej ekstazie”. Do miejsc kultu dorzuciłbym jeszcze hipermarkety, zwłaszcza w dni wolne od pracy.

fot. commons.wikimedia.org/ Adrian Grycuk
Moglibyście rzec: „Człowieku, obudziłeś się w porę”. Swoją świątynię mody, słodkości, zabawy ma dziś chyba każde średniej wielkości miasteczko, dzięki czemu od ładnych paru lat nie musimy zazdrościć rozkapryszonym i niepysznie bogatym warszawiakom kilkugodzinnej celebracji dnia w Złotych Tarasach. Pierwsza galeria w mieście przyciąga niezbyt wielkie zyski? Nic prostszego - budujemy kolejną. Samorządowcy i lokalni biznesmeni dogadają szczegóły z przetargiem i terminem otwarcia nowej świątyni handlu. Jeszcze tylko wstęga i gotowe. Teraz tylko czekać na przepływ gotówki. Wydawanej z mniejszym lub większym sensem przez tysiące mniej lub bardziej uzależnionych od zakupów.


Ze smutkiem piszę, że niestety nie obudziłem się wczoraj, pierwszy raz w galerii znalazłem się ponad 10 lat temu. Młody gagatek nie potrafił jeszcze ubierać ładnie słów, zresztą na myśl nie przeszło mi notowanie czegokolwiek. Masowość, tłok, setki witryn – to wszystko wchłonęło mnie do tego stopnia, że… nic nie zapamiętałęm. Przez lata przechodziłem przez najróżniejsze galerie, zanim zdało się maturę były to raczej lokalne galeryjki. Potem gubiłem się w „złotym dziwactwie” w stolicy, mieście sklepów z lodowiskiem w Wilnie, nawet w Galerii Krakowskiej, gdzie na dobrą sprawę bywam co pół roku, zdarzało mi się zabłądzić.

Nie żebym otwierał oczy ze zdumienia na widok takiej rzeczywistości. Konsumpcjonizm, którego najjaśniejszym przykładem są zakupy w galeriach, to coś większego niż gigantyczny przepływ gotówki. To długi, ciągnący się proces, który trwa w społeczeństwach, które postawiły na bezpardonową konkurencję. Trwa od lat i będzie trwał nadal. Nic nie zapowiada zmiany owego „kultu” kupowania. Musiałby nastąpić zwrot w społeczeństwie, coś w rodzaju rewolucji dusz. Ale po co wracać do niewygodnych czasów, wstydliwego zaścianka, skoro świątynie dają nam wszystko na tacy, ładnie opakowane, z uśmiechem na twarzy sprzedającej lub polecającej produkt kapłanki?

Odśrodkowy powrót na łono natury to nie jedyna alternatywa, przed nałogowym galerio-maniactwem funkcjonowaliśmy dobrze z warzywniakami, czy sklepami nad którymi mieszkały całe rodziny. W tamtej skali markety były już wyobrażeniem w skali mega, giga, ekstra. I jedne i drugie w większości poplajtowały, konkurencja z wielkich gablot wycięła lokalną małą przedsiębiorczość. Taka retroprzypominajka.

Połączenie hipermarketu i galerii w jednym budynku dopełnia obrazu świątyni. Teraz nie tylko ubierzemy się na atrakcyjnych rabatach, ale z tej ekscytacji wywalimy z zachwytu kolejną gotówkę. Wchodząc do świątyni nie mieliśmy w planach zakupów spożywczych, no ale skoro już jesteśmy... Psychologiczne wrażenie wielkości samo zmusi nas to załadowania w koszyk kolejnej koszuli, telewizora, czy piętnastej kiecki. Ulotkarze i ludzie od zaproszeń, tzw. kapłani i kapłanki świątyń już wypatrują Twojego wzroku. 

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls