Przerwa

Jeszcze rok temu nie przypuszczałbym, że nagle zrobię sobie przerwę od dziennikarstwa. Nie wykluczam, że skończę z tą profesją na dobre.

O nowym otwarciu w zawodowym życiu zadecydowałem pod koniec czerwca. Robię sobie przerwę od dziennikarstwa. a przy okazji i samej pracy. Wystarczy.

Zamknąłem też rozdział, wręcz historię związaną z Lublinem. Chłonąłem to miasto przez osiem lat (2010-2018), od studenta świeżaka nieśmiało szukającego akademików na mapie, po znawcę Koziego Grodu z perspektywy dziennikarza lokalnego.

Przejdę do wyjaśnień. Skąd tak radykalne zmiany? Bycie osoba publiczną, wystawioną na krytykę kosztuje. Inne "koszty" to ściganie z czasem (deadline). Do tego dochodzi nieustanna „czujka” – doglądanie, czy aby wszystko w materiale zawarte. Wieczne ściganie. I w końcu – w roku wyborczym – dodatkowa presja ze strony polityków. Nie sądziłem, że dojdę do takiego postrzegania tej profesji. Owszem wciąż dziennikarz kreuje rzeczywistość, lecz cena jaką musi ponieść by być jak najbardziej obiektywne zwierciadło społeczeństwa, a nie jedynie podstawiony mikrofon, jest trudna do dźwigania. 

Na ten moment wątpię, czy wrócę do tradycyjnego dziennikarstwa. Prywatnie swoje dalsze losy wiążę ze stolicą, dokąd udamy się po wakacjach z narzeczoną. Nastawiony na poznawanie świata i próbowanie sił spróbuję na największym polskim rynku pracy. Zapewne w branżach powiązanych z dziennikarstwem. Na razie o tym nie myślę. Jesień pokaże co z tego się wykluje.

Druga sprawa to sam Lublin. Miasto ciekawe, inspirujące, ale jednak – dla ludzi z zewnątrz – raczej na same studia. Za chlebem i godną pracą (i płacą!) absolwenci wyjeżdżają dalej. U nas do tego doszły względy prywatne – przyszłość na ten moment wiążę nie tylko z Warszawą, co Mazowszem, skąd pochodzi moja ukochana. 

PS. Wciąż szukam idei wokół której będę tworzył treści na bloga. 

O aktywności w nowym projekcie


Sezon na szeroko rozumianą aktywność trwa już w najlepsze, ale na blogu posucha. W tym momencie brakuje mi wizji rozwoju tej strony, ale, jak to w życiu przestoje się zdarzają. Czas pokaże, czy pojawią się nowe inspiracje. Uważam, że tylko przez ich brak nie warto zamykać strony prowadzonej dotąd w miarę regularnie. Sam wpis poświęcam innej ważnej sprawie.

Wspólnie z partnerką uruchomiliśmy z końcem kwietnia nowy projekt w sieci. To fanpage „Kajtnięci” (w gwarze lubelskiej kajtnąć się znaczy przejechać się na rowerze), na którym będziemy relacjonowali nasze wycieczki, głównie rowerowe. Nie zamykamy się tylko na tą aktywność! Na fanpage`u nie zabraknie ciekawszych ujęć z wędrówek pieszych, wyjazdów na rolki czy samochodem.

Pomysł kiełkował już od 2016 roku, kiedy nieformalnie „umówiliśmy” się na poznawanie świata właśnie na rowerze. Zaczęło się od objazdów naszego kochanego Lublina i jego przedmieść. Dziś wyprawa poza województwo, z przesiadką w pociąg, ale też wakacyjny wyjazd nad jeziora z dobytkiem w sakwie nie jest dla nas problemem.

Padają słowa uznania, niektórzy mówią o „szaleństwie”. Najważniejsze, że nasz duet kręci to porządnie. Kajtnięci mają się dobrze, dysponują dobrym sprzętem i kondycją. Na stateczność przyjdzie czas, a wspomnienia i dokumentacja zostaną J.

Link do strony na FB:

Łyżwiarskim krokiem


Wreszcie nastał mróz. Znośny, jak na polską zimę przystało. Znowu trochę nie wczas – mamy przecież końcówkę lutego…
Aż chce się spacerować i aktywizować. Nieco ponad pół roku temu nauczyłem się jeździć na rolkach. Teraz zbieram plony tej aktywności, ale w zimowej odsłonie. Z początkiem lutego przekułem praktykę z rolek przerzucając się na łyżwy. Niesamowita sprawa. Mała rzecz, a jak cieszy.

Trenujemy na szkolnym boisku na Czechowie. Jak na kilka zajęć jeździ się całkiem nieźle. Korzystam póki mogę – planowe zamknięcie tafli już za kilka dni, z końcem lutego. Może z racji nadejścia prawdziwej zimy przedłużą... Oby.
Później czas najtrudniejszy – czekanie na wiosnę. Z rowerem, rolkami, wędrówkami zaczniemy dopiero po roztopach…

Jedna zaskakująca prawidłowość. Braki z jazdy na rolkach "automatycznie" przenoszę na jazdę na łyżwach. Skręty równoległe, przeplatanka, T-stop - z tym jest już całkiem nieźle. Pozostaje jazda tyłem. Na tafli nie czuję się na tyle swobodnie, by odpychać się długimi ruchami nóg. 

Póki co obyło się bez upadków. Parę podpórek, jedna z nich widoczna jest na filmie. Co to za nauka, jeśli nie upadniesz? :)




Kibicujemy dalej!


Szok i niedowierzanie. Brakuje słów na dzisiejsze rozstrzygnięcie konkursu olimpijskiego na normalnej skoczni w Pjongczangu. Gorzej dla Polaków ułożyć się nie mogło. Choć możemy ich częściowo usprawiedliwić pozostanie ogromny niesmak. Takiego na igrzyskach jeszcze nie "przetrawiałem".

Zabrakło tak niewiele. Centymetrów, szczęścia, wiatru z przodu. Przedziwny to był konkurs. Genialny pierwszy skok Stefana Huli i prowadzenie. Dobry, lekko spóźniony skok Kamila Stocha. Fatalny (w skutkach) Dawida Kubackiego, numer 2 naszej kadry. Nie zawodził w treningach, kwalifikacjach. W konkursie trafił na najgorsze warunki…

Nie pamiętam, kiedy konkurs olimpijski trwał blisko cztery godziny. Wiatr kręcił niemiłosiernie, do tego z różną mocą. To drugie igrzyska z przelicznikami. O ile wcześniej, na ZIO w Soczi, było sprawiedliwie, tutaj absolutnie nie. Nie popisali się organizatorzy. Załatwili Kubackiego i Prevca, wku..rzyli Ammanna. Rozciągnęli widowisko na które każdy czekał cztery lata z myślą, że będzie sprawiedliwe. Nie było.  

Musimy to przyjąć i szybko przetrawić. A rozpamiętywać niewykorzystane szanse później. Kamil i Stefan skakali drugie próby w słabszych warunkach. Metr więcej i mieliby medale. Metr! Pozostałby organizacyjny niesmak, ale kruszec zasłoniłby wszystko.

Loteria z Korei pokazała jak nieprzewidywalne mogą być skoki. Zwycięska trójka, żeby nie było, absolutnie zasłużyła na medale. Ale kto wie, co by było gdyby najlepsi skakali w identycznych warunkach?

Na tym nie koniec emocji. Trzymamy kciuki dalej, w końcu przed nami kolejne medalowe szanse. Oby tylko tak nie wiało.

Jest nowy plac, czas na nowy deptak

Odnowiony plac Litewski to prawdziwa wizytówka Lublina. Fakt, nie ma szczęścia do służb stale uszkadzających minifontanny... Za chwilę do jego poziomu "dorówna" pobliski deptak. Lada dzień miasto rozpocznie lifting reprezentacyjnej promenady. Choć w tej kwestii nie brakuje mocnych głosów krytyki.

Na dobrą sprawę inwestor ma 3,5 miesiąca na modernizację deptaka na całej jego długości, od pedetu i hotelu Europa po przejście dla pieszych w stronę bramy Krakowskiej. Za inwestycję weźmie ponad 12,7 miliona złotych. 85 procent tej kwoty stanowi dofinansowanie unijne.

Jakie są główne założenia?

Deptak będzie stanowił jedną całość z placem Litewskim. Obecną kostkę brukową zastąpi nowa, przedzielona na środku pasem jasnobeżowych płyt. Stare lampy bijące w eter wymienione zostaną na nowe słupy z oprawą w technologii LED, ale tylko po stronie południowej. Od strony północnej, zamiast latarni pojawi się ciąg nowych drzewek – platanów. 

Tak dziś wychodzimy z deptaka w stronę Bramy Krakowskiej.
Wkrótce deptak wydłuży się on kosztem pasa ul. Królewskiej
Deptak „wejdzie” na bus-pas w ciągu ulicy Królewskiej. Ta decyzją miasto jeszcze mocniej uprzywilejuje pieszych poruszających się w stronę Starego Miasta. Przy placu Łokietka pojawią się nowe donice, kosze na śmieci, ławki, stojaki rowerowe…

Mimo to nie brakuje głosów krytycznych wobec inwestycji w nowy deptak. Świadczą o tym wypowiedzi lokalnych aktywistów partii Wolność Janusza Korwin Mikkego. – O statusie mieszkańców Lublina nie świadczy „podliftowany” i wyłożony granitem deptak, a codzienne życie, wyposażenie mieszkań, posiadanie samochodu, inwestycje. Czy też to w jakich butach chodzą po lubelskim deptaku. O tym nie myślała rządząca do tej pory koalicja, mydląc mieszkańcom oczy takimi projektami jak stadion czy aquapark – mówił na terenowej konferencji Tomasz Deptuła - wiceprezes okręgu lubelskiego partii Wolność.

A waszym zdaniem - jest to sensowny wydatek?

Po co nam humaniści?

Nieco przekąśliwe pytanie na dobrą sprawę mogłoby dotyczyć mieszkańców setek miast i miasteczek kraju. W Lublinie, dużym mieście wojewódzkim, niestety jak w soczewce widać kryzys branż z pogranicza humanistyki i nauk społecznych. Reaguję, choć nie planuję zmieniać pracy. 

Myślicie zapewne po co i skąd taka reakcja na proces, który trwa od lat? Władze miasta uruchomiły niedawno serwis praca.lublin.eu. Zbiera on oferty pracy największych lubelskich firm. Zakładów, instytucji, urzędów, uczelnianych biur karier. Są odnośniki do bieżących ofert pośredniaków, lokalnych marek jak Lubella, Perła, Herbapol.

Ideę, skądinąd słuszną, popierają wszyscy, którym leży na sercu przedsiębiorczość w Lublinie. Ale ma zasadniczy feler, w którym utwierdzili mnie miejscy decydenci. Zbyt mocno promuje jednych kosztem innych.

Kładzie bowiem mocny nacisk na branże tzw. priorytetowe. O co chodzi? Miasto firmuje rozwój przemysłu, IT, nowoczesne obsługi biznesu (BPO). Zapewne oceniło, że odnowa Ursusa, informatyka oraz marketing w wielkich korporacjach zatrzymają odpływ z Koziego Grodu.

Problem w tym, że oferty z tych branż skrojone są wyłącznie pod fachowców. W tle przebijają się propozycje z pracy na produkcji, na magazynach. I oczywiście szeroko rozumiana sprzedaż, od kas Stokrotek, po call i contact center.

Rynek rządzi się swoimi prawami. Nie kwestionuję. Liczyłem wszak, że scalając oferty głównych firm Lublina natknę się na wolne wakaty psychologa, redaktora, specjalisty ds. projektów unijnych, koordynatora prac w zwykłym biurze. Słowem, człowieka „orkiestry”, gdzie wystarczy uniwersalne doświadczenie, którym szczycą się humaniści i społecznicy. Nie ma takowych, a jeśli się pojawią/pojawiają to nielicznie.

Załamać się można przeglądając oferty uczelnianych biur karier. Na jednej z lubelskich uczelni wiszą dziś takie (tuż obok siebie): magazynier, monter, operator prasy, specjalista ds. zakupów, staż dla lekarza weterynarii. W początkowej idei biura karier (pracy) uczelni miały ułatwiać studentom wejście w wystudiowaną branżę. Jak widzicie stają się zapleczem dla firm z halami przemysłowymi, choć nie każdy żak kończy przecież politechnikę.

Łatwo wysnuć argumenty „przekwalifikuj się”, czy to, że rządzą wspomniane „prawa rynku”. Zgoda. Ale zobaczycie za lat kilkanaście. Miasto samych fachowców, wyludnione z uniwersalnych, nierzadko błyskotliwych umysłów nie wróży zbyt dobrze. 

P.S. Z grona znajomych, z którymi zaczynałem studia na społecznym kierunku, pozostało w Lublinie kilka osób...

fot. pexels.com

Rowerowy wędrowiec

Od lat przemierza Europę na rowerze. Nazywa siebie turystą-nomadem. Choć jest non stop w trasie to mówi, że nie sypia w płatnych hotelach. O tym jak wygląda podróżowanie przez świat na dwóch kółkach roweru, a bez fortuny w kieszeniach opowiadał w Lublinie Brazylijczyk Mika Marcondes de Freitas.

Spotkanie z Miką odbyło się w minioną środę, w gościnnej atmosferze lokalu Wspólna Przestrzeń przy ulicy Kowalskiej. Gościa zaprosiło Porozumienie Rowerowe, organizacja znana w Lublinie z szerzenia kultury jazdy na dwóch kółkach. Prywatnie człowiek mocno mnie zainteresował. I zainspirował, by kontynuować rowerową zajawkę w tym roku.

7 litrów wody na dzień

Gość z Brazylii opowiadał, czym urzekła go Europa, a zwłaszcza jej wschodnia część. Pasją do podróżowania zaraził go ojciec, który przemierzał rodzinny kraj. Syn, po krótkiej przygodzie w USA zdecydował się na eksplorację Europy Wschodniej. Na realizację pasji zarabiał jako kierowca Ubera oraz komentator i autor postów w tematach podróżniczych. – Ludzie, choć biedniejsi niż na Zachodzie, są bardziej tu otwarci i gościnni. Jeżdżąc na rowerze zacząłem inaczej postrzegać świat. Również takie elementy życia jak odżywianie się, picie wody. Nastawiam się na chłonięcie chwili przeżywanej w tym momencie – mówił o swoim stylu życia Mika.

Wschód bardziej otwarty

Za nim już dwie duże wyprawy – z Serbii do Norwegii i Danii do Turcji. – Podróżując rowerem przeżywam wiele pięknych chwil. Sypiam na łąkach, molach, w schronach. Są i trudne momenty, gdy kończy się woda i trzeba o nią prosić. Wyliczyłem, że na mycie, picie i gotowanie potrzeba mi około siedmiu litrów dziennie – opowiadał. Przyznawał otwarcie, że miał zdecydowanie więcej przyjemnych sytuacji, zaproszeń w gościnę, pamiątkowych zdjęć niż zagrożeń.
Polska i Lublin są i będą mu bliskie. Dlaczego? – Mam żonę Ukrainkę, rozważam też utworzenie społeczności rowerowej, która będzie działała w obu krajach.

Przyznał, że preferuje dłuższe poznanie kraju niż wycieńczające, całodniowe rajdy rowerowe. – Średnio pokonuję z pełnym bagażem (mieści w nim m. in. duży namiot i palnik) ok 50-70 km dziennie. Ma swoje patenty, jak wydłużyć żywotność rowerowych części.
Na przyszłość planuje jednak trwale „osiąść”, by wykorzystać w praktyce zdobytą w „koczownictwie” wiedzę. – Mam w planach napisanie przewodnika o tanim podróżowaniu po Europie rowerem – skończył.

fot. pixabay


Rok zmian?


Niektórym wystarczy kilka dni na znaczącą zmianę dotychczasowego życia. Dla mnie taka przymiarka musi potrwać trochę dłużej. 

Siódmy rok blogowania (matko, jak to leci!) rozpoczynam, a jakże, ponoworoczną listą postanowień. Listy do odfajkowania nie wyłożę na tacy. Nie o odkrywanie wszystkich kart chodzi. Co innego zamiary.

Oszczędzałem już na studiach. Rodzice dali mi możliwość odłożenia. Jak to się mówi „na gorsze czasy”. Jakaś poduszka finansowa już jest, pewne umiejętności i zawodowe szlify zdobyte. Teraz, po kilkuletnim oszczędzaniu chcę więcej inwestować w siebie. Zacznę już wkrótce. Lada dzień dostaniemy nasze pierwsze małe autko. Nic że wieloletni używak. Zaczną się opłaty – ubezpieczenia, godziny doszkalające, paliwo. Słowem – koszty. Ale w głowie mam jednak co innego. Niezależność i gwarancja dotarcia wszędzie tam gdzie chcę – czynne prawo jazdy to typowa inwestycja. Pomocne w rodzinie, pracy, rozwoju.


Przewiduję zmianę miejsca zamieszkania. Z czym może (ale nie musi) wiązać się zmiana pracy. Kiedyż jak nie teraz? Młodość, szybka regeneracja i zdolność chłonięcia nowych obowiązków jeszcze mi sprzyjają. Na rutynę, dzieci, kredyt (oby nie!) przyjdzie czas. Dobrze, gdy te dwie kwestie przypieczętuje pomyślność w życiu prywatnym. W relacjach bywa różnie, stąd tak ważna sprawa zrozumienia się w czasie dużych zmian. Od pójścia na studia takowej nie miałem. Chcemy powiewu nowości wspólnie, a to najważniejsze, kiedy idzie się razem... 

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls