Sportowe podsumowanie roku 2012



    Nieubłaganie zbliża się koniec roku 2012, a tym samym przychodzi czas na liczne podsumowania. Wśród grudniowych przypomnień są również te sportowe- możemy z perspektywy czasu ocenić naszych sportowców, którzy przez cały rok z orzełkiem na piersi, z mniejszymi lub większymi sukcesami, reprezentowali naszą ojczyznę na arenach światowych. Przypominają się chwile piękne i wzruszające, ale i niespodziewane porażki i łzy smutku. Jaki był rok 2012 pod względem sportowym dla „biało- czerwonych”? W swoim przeglądzie nawiążę do najważniejszych sportowych momentów roku 2012. Zaczynając od najważniejszego: wydarzeniem roku z perspektywy światowej, w którym uczestniczyli Polacy były na pewno

1.     Igrzyska olimpijskie w Londynie

     Zorganizowane już po raz trzeci w stolicy Wielkiej Brytanii, miały pokazać całemu światu jedność, jakość i uczciwość sportowej rywalizacji. Piękne ceremonie otwarcia i zamknięcia, zacięta medalowa rywalizacja amerykańsko- chińska zakończona zwycięstwem tych pierwszych, czy kolejne popisy Usaina Bolta i Michaela Phelpsa- zostaną zapamiętane najdłużej. Jak w światowym „święcie sportu” zaprezentowała się 216-osobowa reprezentacja Polski?
   Aspiracje były jak przed każdymi igrzyskami wielkie, jedni mówili, że Klub Londyn 2012 będzie gwarancją sukcesu, inni z kolei wątpili w siłę naszej kadry. Ostatecznie Polacy zdobyli 10 medali: 2 złote, 2 srebrne, 6 brązowych. Ilościowo tyle samo medali zdobyliśmy w Pekinie , również tyle samo wywalczyliśmy w Atenach. Poziom został utrzymany, niemniej jednak pozostało co najmniej dziwne wrażenie, jakby z każdą olimpiadą świat nam odjeżdżał. Faktycznie byliśmy świadkami jedynego, niezapomnianego wieczoru: kiedy kulomiot Tomasz Majewski i ciężarowiec Adrian Zieliński wywalczyli (właściwie wyszarpali) złote medale, a wcześniej nasze wioślarki Magdalena Mularczyk i Julia Michalska „dopłynęły” na trzecie miejsce. Nie możemy mówić, że sukcesów nie ma; z drugiej strony są one dziełem naszych nielicznych pewniaków, którzy wytrzymali olimpijską presję (Majewski, Włodarczyk). W większości medalowych przypadków możemy mówić raczej o zaskoczeniu pozytywnym w dyscyplinach wyjątkowo niepopularnych, uprawianych przez skromne tysiące jeśli nie setki zawodowców (Sylwia Bogacka- strzelectwo, Damian Janikowski- zapasy, cztery medale „na wodzie”- dwa brązy w windsurfingu, jeden w kajakarstwie i jeden w wioślarstwie).
     Czy mieliśmy zatem tak mało pewniaków do olimpijskich krążków przez co medalowy dorobek ratowali reprezentanci sportów niszowych? Jasne że nie, było ich zdecydowanie więcej. Z przykrością śmiem twierdzić, że Londyn 2012 to przede wszystkim porażki polskich faworytów. Za największą olimpijską klęskę biało- czerwonych uznaję występ polskich siatkarzy. Po triumfie w Lidze Światowej nasza jedyna drużyna olimpijska jechała na igrzyska co najmniej po brązowy medal, przez wielu fachowców uważana była za murowanego faworyta do złota. Tak silnej drużyny na starcie nie mieliśmy chyba nigdy, przebijała nawet złotą ekipę Huberta Wagnera z Montrealu. Przykre porażki grupowe i awans w „cuglach” do ćwierćfinału z ostatniego premiowanego miejsca nie zapowiadał sukcesu. Ćwierćfinałowy łomot do zera od reprezentacji Rosji był dla Polaków wielkim szokiem i rozczarowaniem. W ten sposób polski dream team wrócił z Londynu bez medalu… Do zaskoczeń na minus zaliczę też występy Marcina Dołęgi i Piotra Siemianowskiego. Pierwszy jest najsilniejszym polskim, nawet światowym sztangistą w swojej kategorii, miał podwójną motywację- chciał odbić sobie niepowodzenie z Pekinu; Siemianowski jest mistrzem  świata w kajakarstwie na dwustumetrowym dystansie. Wydawało się, że medale mamy gwarantowane- jednak Dołęga spalił wszystkie próby w rwaniu (jak mówił zbyt bardzo się nakręcił), Siemianowski w półfinale sprintu był dopiero szósty i również nie podchodził do finałowej próby…
       Nie mniejsze nadzieje wiązaliśmy z występem olimpijskim Agnieszki Radwańskiej. Polska tenisistka była na fali, jechała do Londynu po spektakularnym turnieju i dojściu do finału wielkoszlemowego Wimbledonu. Na tych samych kortach odbywała się rywalizacja olimpijska, wydawało się, że szanse są naprawdę wysokie. Nadzieje nie trwały długo- z formy Polki nie pozostało nic, porażka w pierwszej rundzie z Niemką Goerges wyeliminowała Radwańską z turnieju i całych igrzysk. Z jej występu zapamiętamy nie samą porażkę, lecz późniejsze tłumaczenie się przed kamerami, że to tylko igrzyska i występ w nich nie jest dla niej najważniejsze… Pozostawię to może bez komentarza.
   Sylwia Gruchała, pierwsza polska florecistka oraz dyskobol Piotr Małachowski również odważnie celowali w medal. Gruchała, podobnie jak Radwańska odpadła już po pierwszej rundzie, rzuty Małachowskiego okazały się zbyt krótkie aby myśleć choćby o podium...Mieliśmy także nadzieję na choćby jeden krążek na pływalni, pewniakiem wydawał się Konrad Czerniak. Jednak największy sukces wśród naszych pływaków był dziełem młodego Radosława Kawęckiego (4 miejsce), obecnie największej nadziei polskiego „grzbietu” na przyszłoroczne Mistrzostwa Świata. 
    Jednak nie tylko słuchanie Mazurka Dąbrowskiego i krążki na szyjach Polaków cieszyły mnie na tych igrzyskach: radowałem się jak polscy siatkarze plażowi bili się z utytułowanymi Brazylijczykami jak równi z równymi, by przegrać po tie-breaku (mając w górze piłkę meczową!); jak inny duet w badmintonie po emocjonujących bataliach przegrał z późniejszymi wicemistrzami z Chin. Ogólne wrażenie całej olimpiady pozostało jednak niezadowalające, rozczarowania olimpijskie okazały się większe niż sukcesy i niespodzianki, pokazując tym samym miejsce polskiego sportu w świecie.
     Wśród sportowych wydarzeń roku z pewnością w wielkim cieniu rywalizacji zdrowych sportowców były igrzyska ludzi niepełnosprawnych. Patrząc na wyczyny Polaków w londyńskiej paraolimpiadzie możemy być naprawdę dumni z naszych sportowców i podwójnie chylić czoła naszym bohaterom. Walcząc ze swoimi słabościami i medialnym niedocenieniem, dopingowani przez pełne trybuny prawdziwych kibiców, polscy paraolimpijczycy zdobyli łącznie aż 36 medali: 14 złotych, 13 srebrnych i 9 brązowych zajmując 9 miejsce w generalnej klasyfikacji medalowej. Fantastyczne wyniki, ale przede wszystkim sam start tych wspaniałych ludzi na olimpijskich arenach sprawiał wszystkim Polakom ogromne powody do dumy. W tym wszystkim najbardziej uderzał fakt krótkich wzmianek (głównie w sportowych kanałach i gazetach) o naszych bohaterach w mediach, jak i dysproporcja w nagrodach przyznawanych za zdobycie medalu. Zdrowy olimpijczyk za miejsca od pierwszego do trzeciego dostawał odpowiednio 120, 90 i 50 tysięcy złotych. Medalista paraolimpiady za złoto otrzymywał 18,4 tys. zł, za srebro 13,8 tys. zł, a za brąz zaledwie 9,2 tysiąca złotych. Uwzględniając fakt nieporównywalnie większej trudności w rywalizacji między zdrowymi sportowcami, wydaje się oczywistym, że dysproporcja w pieniężnych nagrodach przyznawanych za medale jest zbyt wielka i należałoby ją wyraźnie zmniejszyć…
     Po igrzyskach najważniejszą imprezą sportową z udziałem Polaków było piłkarskie

EURO 2012

        Była to pierwsza taka impreza w historii naszego państwa organizowana wespół z Ukrainą. Obawy, nie tylko przed występem piłkarzy, ale i przyjęciem gości, jakością stadionów i całej potrzebnej infrastruktury i zaplecza hotelowego, były olbrzymie. Organizacyjnie turniej został przeprowadzony sprawnie, nie przeszkadzały w tym nawet graniczne utrudnienia, polityczne perturbacje na Ukrainie czy fatalna atmosfera w PZPN-nie. Nastroje na trybunach była wzorowe, piłkarze mieli komfortowe ośrodki, byli zachwyceni zwiedzaniem Krakowa i Warszawy. Ogólne wrażenie UEFA było bardzo pozytywne.
     Fakt zaprezentowania się jako wzorowy gospodarz nie zakryje nam sportowej porażki Polaków w turnieju. Trzy mecze, dwa remisy i porażka, a przez to ostatnie miejsce w grupie- przy wielkich nadziejach związanych z wylosowaniem grupy marzeń i co najmniej ćwierćfinałowych aspiracjach, wynik „biało- czerwonych” musiał zostać odebrany jako narodowa porażka. Odpadliśmy dopiero po trzecim meczu z Czechami; wcześniej, oglądając wszystkie mecze w strefie kibica byliśmy świadkami czegoś w rodzaju narodowego święta. Uniesieniom nie było końca, taki doping jaki tworzyli kibice w swoich strefach w trakcie turnieju we wszystkich miastach Polski mógł się równać tylko ze stadionowym „biało- czerwonym piekiełkiem” z którym musieli zmierzyć się Grecy, Czesi i Rosjanie.
     Turniej rozpoczął się jak z bajki. Przepiękna bramka Lewandowskiego pozwoliła uwierzyć, że Polacy naprawdę potrafią grać pod presją. Z każdą kolejna akcją nasi rozkręcali się jeszcze bardziej, sytuacji na drugą bramkę było co najmniej kilka; nic jednak nie wpadało do siatki. W drugiej połówce polska maszynka jakby się zacięła: najpierw wyrachowany grecki cios na 1:1, później spowodowany przez Szczęsnego karny dla „Hellady”. Zmiennik Przemysław Tytoń zaliczył wejście smoka dzięki fantastycznej obronie jedenastki, przez co miliony polskich serc odetchnęły. Po tym remisie nastroje były zróżnicowane, pozostawała wciąż wiara i oczekiwanie na mecz o wszystko- z Rosją. Również tutaj Polacy wyraźnie dominowali nad rywalami, jednak to Rosjanie pierwsi strzelili gola, po świetnej główce Dzagojewa. Pogoń za wynikiem była rozpaczliwa, w końcu piękny strzał Błaszczykowskiego ucieszył stadion w Warszawie i całą kibicowską, biało- czerwoną Polskę. Na tym się nie skończyło, Polacy walczyli o zwycięstwo, rozgrywali najpiękniejszą połowę od niepamiętnych czasów. Rosjanie po prostu nie istnieli, bronili się nawet dziesiątką zawodników. Analogie do meczów kadry Górskiego czy nawet Gmocha narzucały się same. Brakowało jednak ostatniego podania lub wykończenia. Kolejny remis nie przekreślał szans, ale też niczego nie zapewniał. Jedno było pewne- do awansu potrzebne było zwycięstwo z Czechami we Wrocławiu. To był zdecydowanie najgorszy mecz Polaków, brakowało animuszu i błysku z poprzednich spotkań. To Czesi zdobyli bramkę, cofnęli się i ograniczali się do kontrataków.  Ta porażka oznaczała klęskę w całym turnieju, nie awansowaliśmy dalej, nie wygraliśmy nawet meczu…
Pozostając w temacie piłki, smutki na tym się nie kończyły, miały swoje przedłużenie w
europejskich klęskach Śląska Wrocław i Ruchu Chorzów
     Mistrz Polski najpierw został wyeliminowany z walki o Ligę Mistrzów przez szwedzki Helsingborg (1:6 w dwumeczu), a wkrótce z Ligi Europejskiej przez Hannover 96, który zaaplikował Śląskowi dwukrotnie po pięć bramek. Wrocławianie odpowiedzieli czterema, ale nie zmienia to faktu, że utrata tylu goli w europejskich rozgrywkach przez mistrza Polski świadczy fatalnie o jego obronie. Wicemistrz z Chorzowa zakończył rywalizację już w I rundzie, w dwumeczu z czeskim Pilznem nie zdobył nawet bramki (7:0). A powtórzę z prasy tylko, że żaden z zawodników Śląska i Ruchu nie znalazł się w kadrze Polski na EURO 2012…
     Reasumując, obraz klubowej piłki przyniósł masę rozczarowań i ograniczył się do ekscytującego wyścigu o mistrzostwo kraju, które przypadło solidnemu na krajowym podwórku, ale kompletnie niedoświadczonemu na arenach europejskich Śląskowi Wrocław. Drużyna Oresta Lenczyka wykorzystała błędy potentatów: Legii, Lecha, Wisły. Podziwialiśmy młodych zdolnych chłopaków z Ruchu Chorzów, zadziwiała wiosenna niestabilność Legii, która dysponując najsilniejszym składem straciła wydawałoby się pewne mistrzostwo. Liczyliśmy i wciąż liczymy kolejne bramki niezatapialnego „Franka”, który deklaruje, że ten sezon będzie definitywnie jego ostatnim. Jesienią przy nowym trenerze Fornaliku w kadrze zadebiutowali młodzi- Arkadiusz Milik (odkrycie z Górnika Zabrze, przechodzi w nowym roku do Bayeru Leverkusen za 3,5 mln euro; 18-stolatek!)i Paweł Wszołek z Polonii Warszawa. Na filar kadry zapowiada się kolejny młody, grający już kiedyś w kadrze juniorskiej Grzegorz Krychowiak, w obronie dominuje Kamil Glik- strzelając gole, także do swojej bramki. ;)
   Poza nadziejami związanymi z młodymi zdolnymi piłkarzami w piłce klubowej, jedynym polskim światełkiem, które rozjaśniało polski futbol pełnym blaskiem w 2012 roku był
ofensywny tercet Borussi Dortmund
   Najsolidniejszy prawy obrońca Bundesligi wg „Kickera” Łukasz Piszczek, skrzydłowy i kapitan reprezentacji Polski Jakub Błaszczykowski i coraz zdolniejszy w ataku, rozpoznawalny na całą Europę, Robert Lewandowski , decydowali o większości ofensywnych akcji i samych bramkach swojej drużyny. Asystowali i strzelali wszędzie: w lidze niemieckiej („Lewy” ustrzelił 22 bramki, wiele asyst dorzucił Piszczek, strzelał, asystował i rozgrywał „Kuba”), w Pucharze Niemiec, w Lidze Mistrzów. Dortmund, choć w kraju traci obecnie do Bayernu sporo punktów, wygrał „grupę śmierci” w Lidze Mistrzów, tylko w samej rywalizacji z Realem Madryt Borussia zdobyła 4 punkty. Błyskające polskie ogniwa mistrza Niemiec wyrastają ponad poziom naszej piłki, mają jednak nieporównywalnie większe  wsparcie w pozostałych równie zdolnych piłkarzach Borusii. Inna jakość partnerów z kadry od razu odbija się poziomem na grze „trójcy”. Pewnikiem wydają się przyszłoroczne nominacje trenera Fornalika. Fakt, że  rozpocznie selekcję każdego składu w 2013 roku właśnie od Piszczka, „Kuby” i „Lewego” jest niepodważalny.
      Poza dwiema imprezami (igrzyskami i piłkarskim Euro) sportowcy reprezentowali barwy swoich klubów bądź startowali z orzełkiem na piersi w przeróżnych dyscyplinach. Zachowując proporcję do poprzednio wymienionych turniejów podsumowanie roku zajęłoby kilkanaście stron. Niestety nie jestem tak dogłębnym fanem wszystkich dyscyplin, ograniczę się do śledzonych przeze mnie dyscyplin w kilku konkretnych zdaniach. Zacznę od sportów zespołowych, halowych. Wydarzeniem światka siatkarskiego na tle reprezentacyjnym było na pewno:

historyczne zwycięstwo w Lidze Światowej

   Na blisko miesiąc przed igrzyskami londyńskimi, nasi siatkarze okazali się najlepszą drużyną w prestiżowym turnieju Ligi Światowej rozgrywanym w Bułgarii. W grupie eliminacyjnej Polacy zadziwiali: pokonali mocnych zawsze i wszędzie Brazylijczyków, by później przegrać z Finlandią. Gładkie zwycięstwo z Kanadą dało awans do grupy finałowej, w której czekali już Kubańczycy i ponownie Brazylijczycy. Pierwszych, wicemistrzów świata Polacy rozbili do zera, „kanarkom” zrewanżowali się po zaciętym meczu wygrywając 3:2 i z pierwszego miejsca przeszli do półfinału. Rywalem Polski była niesiona dopingiem gospodarzy Bułgaria. Nasi siatkarze pokazali klasę, pewnie pokonali Bułgarów 3:0. Nie był to dla „biało-czerwonych” łatwy mecz- liczne obawy o sędziowanie pod gospodarzy turnieju, widoczne choćby we wcześniejszych meczach zostały na szczęście szybko rozwiane po świetnej grze Polaków. Już wtedy Polacy osiągnęli historyczny sukces, ale ich celem był triumf nad finałowymi przeciwnikami- Amerykanami. „Biało- czerwoni” po raz kolejni zademonstrowali pokaz swojej siły, zarówno fizycznej jak i psychicznej- ani razu nie pozwalali sobie na kilkupunktowe straty. Rozbili ekipę USA 3:0 i po raz pierwszy w historii wygrali Ligę Światową. Polacy zgarnęli cztery nagrody indywidualne, w tym najważniejszą MVP turnieju, którą otrzymał Bartosz Kurek.
    Apetyt na olimpijski medal zwiększył triumf w memoriale Huberta Wagnera. Polacy odprawiali wszystkich rywali z kwitkiem, jedynie Niemcy zdołali „urwać” nam jednego seta. I kto w tamtym momencie podejrzewał, że za blisko dwa tygodnie „biało-czerwoni” będą rozbici przez Rosjan do zera w ćwierćfinale igrzysk…
    W klubowej siatkówce wydarzeniem roku było
mistrzostwo Asseco Resovii Rzeszów
   Rzeszowska drużyna przełamała siedmioletnią hegemonię PGE Skry Bełchatów, w którego składzie występowało nawet pięciu reprezentantów Polski. Zespół z Podkarpacia szykował się do odbicia tytułu z rąk bełchatowskiego potentata, zasilanego potężnym strumieniem państwowych pieniędzy, od paru ładnych lat, jeszcze kiedy trenerem był charyzmatyczny, chorwacki strateg Ljubomir Travica. Zespół był budowany za wielkie pieniądze, również potężnego sponsora Asseco, przychodzili siatkarze z kadry Polski (Piotr Nowakowski, Grzegorz Kosok, Wojciech Grzyb) i zagranicznych (Miko Oivanen, György Grózer ,Lukáš Ticháček, Paul Lotman). Przy trenerze Andrzeju Kowalu Resoviacy prezentują się fantastycznie, jeszcze w tamtym sezonie zawdzięczali to dzięki wspaniałej grze w ataku Grozera, który w finale Plus Ligi punktował bełchatowian najbardziej. Resovię nie zasmucił nawet fakt, że jeszcze w trakcie finałowej batalii, Niemiec węgierskiego pochodzenia zadeklarował, że odejdzie do ligi rosyjskiej. Po 37-dmiu latach mistrzostwo wróciło do Rzeszowa, a za Grozera do klubu przyszedł inny niemiecki atakujący, doświadczony Jochen Schöps. W rozgrywkach europejskich Asseco zdobyło drugie miejsce w finale CEV, przegrywając jedynie z Dinamem Moskwa.
    W piłce ręcznej i koszykówce nie jestem fachowcem, ograniczę się do małych wzmianek. W tej pierwszej dyscyplinie, tytuł mistrza Polski powrócił do Kielc, przez co rozkład sił w polskiej lidze oparł się jeszcze mocniej na dominacji dwójki : Vive Targi Kielce i Wisła Płock. W baskecie ma miejsce najdłuższa hegemonia ze wszystkich dyscyplin- dziewiąty (!) tytuł mistrza Polski z rzędu zdobyła drużyna Asseco Prokom Gdynia. Gdynianie demonstrowali swoją siłę do tego stopnia, że domagali się nawet od Polskiego Związku Koszykówki zwolnienia z pierwszej rundy ligi (by mistrz Polski uczestniczył w komercyjnej lidze europejskiej VTB). Faktycznie przystępował do play- off`ów z pierwszego miejsca bez zagrania choćby sekundy na parkiecie… Przechodząc szybciutko do sportów indywidualnych, na pierwszy plan rzuca się w oczy (a właściwie uszy) ostatni spektakularny
sukces Jerzego Janowicza…
      Na tenisistę pokroju Wojciecha Fibaka czekamy kilkadziesiąt lat, sukcesy w męskim singlu ograniczały się zwykle do pojedynczych wyskoków Łukasza Kubota. Z tyłu czaili się Michał Przysiężny i właśnie Janowicz. Przyznam, że to właśnie w osobie Kubota widziałem tenisistę, który mógłby pociągnąć tą dyscyplinę w Polsce jakimś wyjątkowym sukcesem. Ale tej jesieni dokonał tego zaledwie 21-letni Janowicz. Młody chłopak doszedł do finału turnieju ATP w Paryżu pokonując po drodze światową czołówkę: Janko Tipsarevicia, Gillesa Simona i 3. rakietę świata- Andy Murraya. Grał bez kompleksów, odważne serwy z zawrotną prędkością (do 250 km/h) przeplatał z udanymi, technicznymi skrótami. Momentami ryzykowna gra prowadziła do najprostszych błędów, ale zdecydowanie częściej paryscy kibice łapali się za głowy po cudownych zagraniach polskiego tenisisty. Porażka w finale z Davidem Ferrerem nie zakrywa ogromnego sukcesu Janowicza i napawa ogromnym optymizmem przed styczniowym Australian Open- pierwszym turnieju Wielkiego Szlema, w którym młody Polak będzie rozstawiony. Zajmuje dziś 26. miejsce w rankingu ATP.
…i finał Wimbledonu Agnieszki Radwańskiej.
   Na taki sukces Polki również czekaliśmy latami, obserwując jej powolny awans światowej hierarchi. Radwańska, zadomowiona w czołówkach rankingów i obeznana z grą wszystkich najgroźniejszych rywalek, prezentowała się dotychczas jedynie solidnie; w jej grze oprócz technicznego tenisa dającego się opisać słowem „majstersztyk”, brakowało błysku, który pozwoliłby Polce przekroczyć barierę półfinału Wielkiego Szlema. A gdy już błysk się pojawił, to Radwańska awansowała do finału Wimbledonu, w którym do końca walczyła z Sereną Williams. Po zaciętej walce uległa utytułowanej Amerykance w trzysetowym meczu. Po tym turnieju Polka przez moment była druga w rankingu WTA, obecnie tenisistka z Krakowa zajmuje czwarte miejsce. W nowym roku nadzieje wiązane z występami Radwańskiej, w końcu czwartej rakiety świata, będą pewnie jeszcze większe, począwszy od Australian Open po trawiaste korty z obroną wimbledowskiego finału włącznie. Z tenisowych kortów przeskakujemy do zimowych wyczynów polskich „nart”, czyli
            niezawodnej Justyny Kowalczyk oraz solidnego Kamila Stocha
    Powiedzielibyśmy, że drugie miejsce w „generalce” (po zdobyciu trzech Kryształowych Kul z rzędu!) i triumf „tylko” w klasyfikacji „Tour the Ski” to zbyt małe osiągnięcia jak na utytułowaną Polkę przystało. Fakt, że biegająca na nartach Kowalczyk po prostu przyzwyczaiła nas do wygrywania niemalże wszystkiego i wszędzie, jest oczywisty. Oczekując wiecznego zwyciężania w tym jakże wymęczającym sporcie często zapominamy, że nasza „Justyna” jest tylko człowiekiem, że wydolność jej płuc i ilość spalanych na treningach kalorii też mają swoje granice. Staram się nawet pominąć argument o faszerującej się niedozwolonymi środkami głównej rywalce; bardziej martwi fakt, że prawo narciarskie zabrania jakichkolwiek wspomagaczy, a łamanie go przez Norwegów(którzy faktycznie je tworzą), nawet naokoło(stosowanie wspomagaczy jako lekarstw)jest przecież grą nie fair i nie pozwala na równą konkurencję.
      Nie można jednak powiedzieć, że drugie miejsce w „generalce”, triumf w Tour the Ski, 11 pojedynczych zwycięstw pucharowych w sezonie są symptomem tego, że polska biegaczka zaczyna słabnąć na dobre. Nie zapominajmy, że Justyna biła się z Norweżką Marit Bjoergen prawie do końca (przegrała różnicą 200-stu punktów, decydująca sytuacja rozegrała się w ostatnich biegach). Owszem, sportowej porażki z Bjoergen nikt nie zakwestionuje, jednak Kowalczyk ciągle należy do ścisłej światowej czołówki i regularnie bije się o zwycięstwa. W tym sezonie, po słabszym starcie, nadrobiła dystans do Marit i zgarnęła żółty plastron liderki! Justyna Kowalczyk wydaje się najsilniejszą kandydatką spośród nominowanych nie-olimpijczyków do zwycięstwa w plebiscycie Przeglądu Sportowego.
     Oprócz biegaczki z Limanowej, oglądaliśmy w zimie  zupełnie nową reprezentację Polski w skokach narciarskich, której liderował Kamil Stoch. Na emeryturę odszedł Adam Małysz- ikona i legenda polskich oraz światowych skoków, a stery w drużynie przejął właśnie młody skoczek z Zębu. Polska „rakieta” odpalała: Kamil wygrywał zawody (dwukrotnie, w tym raz w Zakopanem) stał jeszcze czterokrotnie na podium, zajął w klasyfikacji generalnej wysokie piąte miejsce przekraczając 1000 punktów. Pokazał kibicom, że z Małyszem polskie skoki się nie skończyły, a wręcz przeciwnie- Polska może walczyć o podium także bez „orła z Wisły”! Widzieliśmy to w Lahti, gdzie w konkursie drużynowym Polacy wskoczyli na podium.
    I choć obecny sezon cała kadra zaczęła fatalnie, to skoczkowie szybko się podnieśli i pokazali w Engelbergu naprawdę dobrą formę. Liczymy, że w Turnieju Czterech Skoczni, rozgrywanym na przełomie roku „biało- czerwoni” na czele ze Stochem będą się liczyć i wygrywać z konkurentami w systemie K.O. 

  Jak mogę krótko podsumować rok 2012? Mogło być zdecydowanie lepiej- główne imprezy sprowadzające się do bardzo średniego występu na igrzyskach i porażki w EURO- nie podniosły jakości polskiego sportu. Piękne chwile były chwilami jednorazowych uniesień- wywoływały je olimpijskie złota (Majewski, Zieliński), finały tenisowe Radwańskiej i Janowicza, zwycięstwo siatkarzy w Lidze Światowej, pucharowe triumfy Kowalczyk i Stocha zimą. I oczywiście polscy para olimpijczycy- ich osiągnięcia są chlubą dla całej Polski. Na drugim biegunie wyróżniłbym porażki olimpijskich faworytów (siatkarze, Dołęga, Siemianowski), faktyczną słabość Polaków w polskiej lidze koszykówki(i fakt, że 9-krotny mistrz kraju w Europie cudów nie dokonuje) czy chociażby zimowy falstart skoczków. Pozostaje wierzyć, że Nowy Rok i nowe nadzieje związane występami starych gwiazd- Justyny Kowalczyk, kulomiota Majewskiego i pozostałych „technicznych” (Włodarczyk, Małachowski), czy coraz lepszą Agnieszkę Radwańską, nie okażą się złudne i znów będziemy mieli przyjemność radowania się z ich sukcesów. Liczymy również na młodego Jerzego Janowicza w tenisie, na polskich skoczków, którzy udowodnią, że po Małyszu też można daleko w Polsce latać czy w końcu na młodych i zdolnych pływaków i lekkoatletów, którzy zaprezentują się w Mistrzostwach- odpowiednio świata i Europy.






0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | cheap international calls